sobota, 31 grudnia 2016

Podsumowując

"Dear self!
Dust yourself off.
It’s gonna be your year."

So I did, dusted myself off and everything began to change.
To był mój rok.
Spełniło się wam kiedyś jakieś marzenie? Moje spełniały się w tym roku jedno po drugim. Takie dawne, sprzed kilku lat, i te świeże. Czasem czułam się, jakbym co tydzień miała urodziny… Szczególnie latem i jesienią. Wiele radosnych chwil, przynoszących łzy wzruszenia. Mnóstwo powodów do śmiechu i do uśmiechu. Krytycznie niskie dawki snu. Niesamowite podróże (Irlandia, Światowe Dni Młodzieży, Białystok, stolica), mnóstwo spotkań, wspaniali ludzie, troskliwi przyjaciele. Dziękuję za to, że jesteście.
Niesamowity to był czas. Wiele niespodzianek, wiele wyzwań. Została matką chrzestną, blogowałam, napisałam kilka artykułów do prasy, na jedną stronę internetową, wiosną i latem dużo biegałam, przygotowałam tłumaczenia na ŚDM (Włocławek), ekspresowo dyplomowałam się, poszłam na pieszą pielgrzymkę z B., sprzedałam dom, rozpoczęłam przygodę z wolontariatem, byłam na świetnych koncertach (Mela Koteluk, Kortez, TGD, Luxtorpeda, Lao Che), zdobyłam kilka nowych koszulek i autografów, natrafiłam na wartościowe książki, wróciłam do hiszpańskiego.
Otwieranie się na Boga i na ludzi daje światło, radość, spokój, poczucie sensu, przyjaźń. Widzę, jak jestem prowadzona od punktu do punktu. Jeszcze kilka miesięcy temu czułam się jak dziecko we mgle, chodziłam po omacku, nie mogąc znaleźć klamki do drzwi. Czułam niepokój. Dziś wiem, skąd pochodził. Dziś tuż za potrzebą serca podąża rozwiązanie. Do końca roku miałam rozeznawać, którędy pójść. Nie spodziewałam się takich podpowiedzi…
Był też smutek, bezsilność, cierpienie najbliższych, zwątpienie, śmierć. Pożegnałam dwie bliskie mi osoby. Ona - tytan energii. Pod względem pracowitości i żywotności nie dorastam jej do pięt. Kobieta wysokich wymagań wobec siebie i innych, przez co kiedyś często się ścierałyśmy. Wiele wycierpiała, zanim odeszła. On - spokojny i pogodny. Uśmiechnięty, niebieskooki. Powoli opuszczały go siły. Zgasł tuż przed Wigilią.
Świąteczna radość prysnęła, uleciała…
Chyba widać po mnie przygnębienie. Brakło mi sił, żeby się uśmiechać.
Wiem, że to przejdzie i radość powróci.
Postanawiam uwielbiać, nie poddawać się, więcej spać (to będzie trudne...), robić to, co kocham, trwać, rozwijać się. Tobie też tego życzę.

 (źródło: pinterest)

sobota, 24 grudnia 2016

Kontrasty

Wróciłam z Pasterki. Idąc pusta i cichą ulicą, przypomniała mi się cisza wypełniona szeptem modlitw w Godzinie Łaski 8 grudnia.
Jak dobrze, że nie byłam dziś sama… Nie dałabym rady.
Po kolacji zdrzemnęłam się chwilę, żeby nabrać sił. Budząc się przez chwilę nie miałam świadomości tego, co się dziś wydarzyło. Chwila błogiego spokoju. Jak wtedy, kiedy budzisz się z sennego koszmaru i oddychasz z ulgą uświadamiając sobie, że to tylko sen. A potem wróciły wspomnienia.

Świąteczny czas wreszcie nadszedł.
Bóg przyszedł na ziemię jako bezbronne niemowlę, aby stać się jednym z nas. Abyśmy przyjęli Go jak swojego… Z czułością i wzruszeniem. Uniżył się, aby zmniejszyć dystans.

Wszystko ma swój czas. Jest czas radości i czas żałoby.
Wczoraj przeżyłam jeden z najpiękniejszych wieczorów w moim życiu, pełen ciepła, uśmiechu, dobra i miłości. Dziękuję Wam, Kochani, za to, że mogłam na nowo zachwycić Waszym pięknem. To była radość! Radość z obdarowania. Mogłam też przejrzeć się w Waszych sercach. Niespodziewane było to, jak mnie postrzegacie. Tyle serdecznych słów! Dziękuję.

Dziś jestem po drugiej stronie. Nadszedł czas żałoby. Poduszka zamienia się w gąbkę. Moja wewnętrzna siła skrapla się i spływa słonymi łzami po policzkach. Smutek, żal, niedowierzanie, że w czwartek rozmawialiśmy po raz ostatni. Rozłączyłam się, nie mogąc znieść Twoich słów, tak bardzo bolały. Nie spodziewałeś się tego, prawda? Że to będzie Twój ostatni dzień wśród żywych. Nie chciałeś spędzić go z nami. A może chciałeś, tylko wstydziłeś się do tego przyznać. Może było już za późno. Twój Adwent dobiegł końca.

Przez cztery tygodnie wyobrażałam sobie ciepłą, cudowną atmosferę Wigilii. Przez ostatnie trzy wieczory słyszałam wiele życzeń spokojnych i radosnych świąt. Takiego scenariusza się nie spodziewałam. Cały świat przygotowywał się do wigilijnej wieczerzy. My czekaliśmy na lekarza i zakład pogrzebowy. 

Wczoraj chyba wszystkim po kolei życzyłam, aby pamiętali, że sam Bóg jest z nimi przez cały czas. Czułam dzisiaj Jego obecność w tych osobach, które były przy mnie w myślach, modlitwie, rozmowie. Dziękuję N., która trzymała mnie za rękę przez całą Pasterkę. Kamili, która odprowadziła mnie do domu. Tym, którzy zrobili mi dziś “naleśnika”. Serdeczny sms w środku nocy od Uli, którą spotkałam w niesamowitą sierpniową sobotę. Kolejny uścisk z nieba...


niedziela, 18 grudnia 2016

Rorate caeli desuper

Ostatnia niedziela Adwentu.
Pierwszy dzień zwolnienia tempa. Powtórzę się, ale miałam ostatnio bardzo intensywny czas. Po przedstawieniu, męczących próbach, papierologii, na zakończenie jeszcze kontrola z kuratorium…

Wczoraj rano obudziłam się, nie wiedząc gdzie jestem. Wczesne zakupy, krzątanina w kuchni, hiszpański i z powrotem do kuchni. Wczoraj zagościł tam zapach pierników i rogalików z makiem, pachnących pomarańczami. Łapczywe odreagowanie ostatnich dni. Mimo że były  pracowite, co jakiś czas błyskało w nich światło. Radość mnoży się, kiedy ją dzielisz. 2 kg życzeń dla dzieci w Kazachstanie. Przedstawienie dla dzieci w szkole specjalnej. Dzień Wolontariusza. Wyjazd na termy. Uczennice pytające o moje zdrowie. Dobro wracało w ciepłym słowie, niespodziewanym podziękowaniu, w drżącym uścisku, w radosnym uśmiechu. Lekki trzepot serca. Pocieszenie. 

Od trzech tygodni chodzę na Roraty. Zastanawiałam się, jakie postanowienie podjąć, czego sobie odmówić. I tak wstaję ok. 5.00. Zapalam świeczkę w drewnianym lampionie i w ciemności pędzę do kościoła. Tuż po 6 rano zaczynają się Godzinki ku czci Najświętszej Maryi Panny. Jedyny czas w roku, kiedy są śpiewane o świcie, w ciepłym blasku świec. Światło wyłaniające się z mroku. Radosny śpiew. Po Godzinkach Msza Św., rozpoczynająca się od słów “Rorate caeli desuper et nubes pluant justum - Spuśćcie rosę niebiosa i obłoki niech wyleją sprawiedliwego”.  Chorał z łacińskim tekstem. Piękna melodia, osnuwająca tajemnicą naszą zabieganą codzienność, w której coraz mniej miejsca na Prawdę.

Jako dziecko chodziłam na roraty. Potem miałam bardzo długą przerwę, ale po narodzinach B. zaczęłam tęsknić za tym wyjątkowym nabożeństwem. W zeszłym roku udało mi się dotrzeć na kilka z nich. W tym roku, mimo, że zaczynam lekcje wcześniej niż w poprzednim, udaje mi się tak zorganizować dzień, aby móc rozpocząć go we właściwym porządku.

Wczoraj piekłam pierniki, dziś lukrowałam je przez kilka godzin. Jeszcze kolorowy sznureczek i będą gotowe do powieszenia na choince... 





piątek, 25 listopada 2016

Smaczki

"Piątek - weekendu koniec i początek" - jak mawiał Marek Niedźwiedzki, rozpoczynając cotygodniowe notowanie Trójkowej Listy Przebojów. Piątek - wielkie "tak" dla luzu, relaksu i imprezowania. Tak było kilka lat temu. Teraz wraz z piątkiem przychodzi takie zmęczenie, że o 21 leżę wykończona w łóżku i czekam z niecierpliwością, aż B. przestanie mnie zagadywać i będę mogła zasnąć...
Ale to był tydzień! Tydzień smaczków. Zaczęło się od wielkiego wyciszenia w poniedziałek. A w ciszy pojawiła się radość. We wtorek przysypiałam rano nad stertą papierów po zarwanej nocy - coś się nie mogę ostatnio położyć wcześniej niż o 1.30... Żeby nie rozbić sobie nosa o biurko przy ewentualnej utracie świadomości, wzięłam do ręki ostatni nabytek. W sobotę, niby przez przypadek, bo wcale nie miałam jechać do tej księgarni, kupiłam książkę Marcina Jakimowicza "Pan Bóg? Uwielbiam!". 44 dobre wiadomości. O uzdrowieniach. O Bogu w działaniu. Już na pierwszej stronie oczy otworzyły mi się bardzo szeroko. Słyszałam podobne słowa na wrześniowej konferencji p. Marcina w Warszawie. Czytałam dalej. Jakiś czas temu, z braku czasu, odłożyłam na bok inną książkę. Zatrzymałam się w połowie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przeczytałam we wtorek myśli bardzo podobne do tych, które znalazłam w tej odłożonej książce. W nocy trafiłam na nagranie o uzdrowieniach, ale z uwagi na późną porę, odsłuchałam zaledwie pół godziny. W środę w każdej wolnej chwili sięgałam do "Pan Bóg? Uwielbiam!" Gdzieś w połowie natrafiłam na zapis DOKŁADNIE TEGO SAMEGO nagrania, którego słuchałam w nocy.  Jakaś wiadomość? W czwartek miałam czytać dalej, ale zmieniłam zdanie i poszłam coś zjeść do Agatki. Opowiadałam jej o moich niesamowitych wakacjach. 
W międzyczasie postanowiłam coś zrobić ze swoim zdrowiem - od miesiąca nie mogę dojść do ładu z krtanią. Umówiłam się na wizytę do specjalisty - o dziwo, wolny termin dostałam jeszcze przed pójściem do pracy. Ucieszyłam się, że załatwię dwie sprawy. Cóż, Ktoś zaplanował dla mnie ten dzień inaczej. Dostałam tydzień zwolnienia, na poratowanie głosu, i torbę leków na ogólne podniesienie kondycji... Okazało się, że mam wolny poranek. Uderzyłam do centrum handlowego, nadchodzi sezon urodzinkowy ;) Tam "weszłam" na Tomka z rodziną, znajomego z czasów liceum, przyjaciela domu. Co jakiś czas "wchodzimy" na siebie, na zakupach, czasem w pracy. Chwilę porozmawialiśmy i nagle zaproponował kawę. "Czemu nie," - pomyślałam, ostatni raz odwiedziłam ich jakieś 7 lat temu... Zeszło nam ze dwie godziny. Opowiadałam mu o ŚDM, o pielgrzymce, dlaczego jestem sama. Rozmawialiśmy o Czarnym Proteście, który wymyśliła nasza wspólna znajoma (!) i dlaczego jestem temu przeciwna. To była bardzo szczera rozmowa. Moja otwartość zachęciła go do podzielenia się bólem ostatnich dni. Zaskoczył mnie swoim wyznaniem. Nie zdarza mi się zbyt często, żeby ktoś opowiadał mi o swoich rozmowach z Bogiem. Opowiedziałam mu na koniec o książce, którą czytam. Od razu poszedł po nią do empiku... Dostanie ją sparaliżowany kolega. Na koniec zadzwonił jego telefon. Usłyszałam "Jak husaria" Luxtorpedy ;)


poniedziałek, 21 listopada 2016

Pobyć

Koncert Luxtorpedy - chyba najbardziej kameralny, na jakim byłam. Niezapomniany. Przestałam już liczyć, który to z kolei.  
Mój pierwszy samodzielny koncert. Pojechałam sama. Lubię od czasu do czasu posłuchać głośnej muzyki. Bardzo głośnej. Tak głośnej, że czuję się otoczona dźwiękiem. Tylko muzyka, która wibruje w moim wnętrzu, przyprawia o zawrót głowy.
Dziwny był to tydzień. Rozhuśtany. Czasem jakiś zapach, dźwięk, obraz, przywoła wspomnienie i rusza lawina. Niechciane, dręczące myśli. Gaszące radość. Potem znowu rzucam się w wir zajęć, żeby nie myśleć. A potem, kiedy zostaję sama i chcę odpocząć, nie dają mi spokoju. “Zosia-Samosia” próbuje uporać się z tym sama, nie zawracać innym głowy swoimi głupotami. Zaciskam zęby, spinam się. Słabo mi to wychodzi. Nigdy nie będę grała w pokera, nie umiem blefować, wszystko po mnie widać… Wtedy zaczynam dostrzegać, że nie jestem sama. Drobne gesty. Czasem wystarczy tylko porozmawiać, pobyć. Przytulić. Zastrzyk z endorfin. Najprostsze rozwiązania. I znowu spokój w środku.
Migawki: zmrożona przymrozkiem dzika róża w pierwszych promieniach słońca, bardzo czekoladowe muffinki, radość obdarowanego, zdobyty autograf i zdjęcie z Litzą ;), porcja ziół na mój załamujący się głos, lekcja astronomii pod rozgwieżdżonym nocnym niebem, szum wody na zaporze, duży kubek gorącej lawendowej herbaty, wieczorne spotkanie z charyzmatycznymi przyjaciółkami, czerwony filcowy kwiat, grzanki z suszonymi pomidorami, imbirem, chilli, cytryną i krewetkami. Wynik - zdecydowanie na plus :)





czwartek, 10 listopada 2016

Sen zimowy

Ani się nie obejrzałam, a złote liście opadły z drzew i nadeszły pierwsze przymrozki. Nie zdążyłam nacieszyć się jesiennym słońcem, ciepłymi kolorami liści. W pochmurne dni, kiedy nad głową wisiały ołowiane chmury, strasząc kolejną falą deszczu, słonecznie żółte liście zdawały się świecić na gałęziach jak lampiony.
Czas pierwszych chorób. B. jakoś się trzyma, a ja co chwilę tracę głos. Trzeba się "sformatować".
W poszukiwaniu ciszy, pojechałam do lasu. Z czasem nauczyłam się przebywania sam na sam ze swoimi myślami. Bez poczucia marnowania czasu i żalu, że mnie coś omija. Cieszę się na te rzadkie chwile.
A nie jest to zwykły las. To puszcza wokół klasztoru. Mimo że odkryłam to miejsce dopiero w tym roku, czuję się tam, jakbym znała je od dawna. Wybrałam się nad małe jeziorko.  Dawno nie słyszałam takiej ciszy. Aksamitnej, otulającej, bezwietrznej, kojącej. W oddali słyszałam tylko stukot dzięcioła, ukrytego gdzieś w koronie drzewa, rosnącego na brzegu, i trzepot skrzydeł kaczki krzyżówki, przelatującej nad moją głową. Błoga cisza, w której starasz się ciszej wdychać zapach świerków i wilgotnych liści tak, żeby jej nie zakłócić. Ciszej stawiać stopy na grubym dywanie z suchych liści. Odgarnąwszy liście, na ścieżce narysowałam strzałkę, jak w podchodach, kiedy byłam mała.
Jakoś tak się składa, że trafiam tam co miesiąc... Ładowanie baterii? Przysypiam wieczorami. Moje ciało przestawia się na tryb zimowy. Ogarnia mnie zimowy sen.
Po przymrozkach przyszedł czas na jesienny śnieg. I wszystko stało się jasne. 

 
 

czwartek, 20 października 2016

Mówię mu, że nie mam czasu

Biegłam, pędziłam, zapomniałam o sobie…
Zaczęło się niewinnie. Od bólu gardła. Odwiedziłam znajomą, właścicielkę kawiarenki. Opowiadam, że się niewyraźnie czuję i jaka zabiegana jestem. A ona do mnie:
 - I co mu pani powiedziała, temu przeziębieniu? Żeby przyszło za dwa tygodnie, bo teraz jest pani zajęta?

Można tak powiedzieć. Ostatnie dni w pracy były drogą przez mękę - liche lekcje, ściganie młodzieży na próby, próby na stojąco, w hałasie albo w ciszy, ale na korytarzu, sterty zaległych prac, telefony, wiadomości, ciągła presja. Nie lubię tak, bo nie ma miejsca na improwizację, która daje luz. Nie lubię oficjalnych sytuacji, łatwo popełnić gafę. A tu na głowie raczej oficjalna uroczystość. Nie lubię robić czegoś, czego nie czuję. Ale - obowiązki służbowe.
To jeszcze poszłam biegać, no bo przecież jak mnie zaraza rozłoży, to sobie nie pobiegam… Nie pomogło. 

W sobotę dostałam wspaniałą wiadomość, a potem pojechałam na wyczekany koncert TGD. Tego właśnie potrzebowałam, takiej mocy i energii płynącej z uwielbienia. Powoli kończy się Rok Miłosierdzia, a dla mnie to jest rok uwielbienia… Tak sobie pośpiewałam na koncercie, że prawie straciłam głos. A jak nie mówię, to nie pracuję.

Siedzę więc w domu, powiedzmy, że się wysypiam, szydełkuję, oglądam zaległe filmy, czytam książki poodkładane na później, słucham świadectw z końca internetów i kuruję się wszystkimi dostępnymi sposobami. Naprawdę wszystkimi! Zatrzymałam się na bańkach.
 
 

piątek, 14 października 2016

Pani Profesor

Początek tygodnia to deszcz, wiatr, ołowiane chmury sunące po niebie, szczelnie broniące dostępu słonecznych promieni. Brakowało mi słońca. Jesień spóźnia się ze swoimi kolorami; liście nieśmiało zapalają się złotem i czerwienią. Dziś wytęskniony wolny dzień - słoneczny, cieplejszy od poprzednich, piękny. Wystawa klocków Lego - zwiedzanie i wspólne budowanie. Dzieci od razu wiedzą, co zbudować z klocków. Zastanawiałam się dłuższą chwilę, niczego nie widziałam oczyma wyobraźni. Wiedziałam tylko, ze musi to być coś kolorowego - zielone, żółte, pomarańczowe, czerwone. Kolor nadziei i kolory dodające energii.

Dziś Dzień Nauczyciela. Wspominałam ostatnio moją Panią Profesor od seminarium z dramatu angielskiego. Prof. Janicka - Świderska: niesamowita charyzma skupiona w drobnej osóbce, mocno posuniętej w latach. Onieśmielała nas swoją ogromną wiedzą, oczytaniem, swobodą w wyszukiwaniu wątków. Oddana studentom, energiczna, z pasją opowiadała na wykładach o średniowiecznych misteriach - pierwszych inscenizacjach teatralnych o charakterze ewangelizacyjnym. Niestety połowa studentów z mojego roku śmiała się z niej, bo demonstrowała na wykładach śpiew mnichów angielskich, traktując to bardzo poważnie. Pod jej opieką napisałam pierwszą  w życiu sztukę teatralną. Na tyle spodobała się jej, że postanowiła ją wyreżyserować. Tak, miałam premierę w Centrum Inicjatyw Artystycznych w Łodzi i recenzję w Wyborczej. Dzięki Pani Profesor. Po 10 latach (że też nikt tego nie zaktualizował;) nadal tytuł mojej sztuki widnieje na stronie filologii angielskiej w zakładce katedry dramatu brytyjskiego.  Byłam kiedyś w domu Pani Profesor na herbatce. Zastanawiam się, jak się miewa… A może by tak do niej zadzwonić?

Te wspomnienia pociągnęły za sobą refleksję nad moją pracą. Ile jestem w stanie zostawić po sobie? Co z moich lekcji zapamiętają moi uczniowie? Spędzam z nimi większość mojego czasu. Henry Adams powiedział, że  nauczyciel na wpływ na wieczność. Nigdy nie może stwierdzić, gdzie kończy się jego wpływ. Czy mam wpływ?

W ostatnich dniach często pytano mnie, skąd mam tyle siły i energii? To znaczy, ze reszta nie ma…? Myślałam naiwnie, że każdy tak ma. Znowu mam inaczej niż ogół. “Że ci się chce…” - no chce mi się. Pomysły to impulsy do działania. To one dodają skrzydeł. Jeśli widzisz sens przedsięwzięcia, wtedy chce ci się coś zrobić. Ale czasami się przerzucam, za dużo chcę, trudno mi się zatrzymać, kiedy nabiorę rozpędu. Dopiero potem zaczynam wątpić, czy to ma sens.  Reakcje ludzi sprowadzają mnie na ziemię.Tyle jest niezrozumienia dla inności. Oryginalność się chowa i pozostaje w ukryciu. Potrzeba siły i odwagi, żeby bronić siebie i swoich wartości. Jeżdżenie na zloty miłośników średniowiecza jest normalne, spotkania wspólnoty już nie… 




wtorek, 4 października 2016

Oddech

Siedzę w parku. Wiatr rozczochrał moje włosy, słońce oślepia, ogrzewa moje policzki. Musiałam złapać oddech.
Dopiero wtorek, a zadań przybywa lawinowo. Telefon dzwoni, trzeba jeszcze to i tamto... A wiatr wieje tam, gdzie chce. Orzeźwia chłodem, koi szumem wśród konarów drzew.

poniedziałek, 3 października 2016

Dokąd

Mało mnie w domu. Kładę się spać i za chwilę wstaję. Biegnę. W pracy, w domu, na stadionie. Próbuję jakoś ogarnąć natłok spraw...
Spotkania, wyjazdy. Precyzyjnie wykrawam czas dla siebie - czas na chwilę ciszy, skupienia, postój, oddech, zastanowienie się nad sobą. Na szczęście jest też czas na radość. Drobne puzzle, które powoli tworzą obrazy, układają się w całość, nabierają sensu z perspektywy czasu. Trafiam do niespodziewanych miejsc, słucham, poznaję, uczę się. Próbuję zrozumieć. Nowe wyzwania, zadania, obowiązki, pomysły.
Dziś szkolenie z wolontariatu. Po drodze w strugach deszczu nadrobiłam zaległości w odsłuchiwaniu prezentów urodzinowych i ostatnich zakupów płytowych - koncert niedługo, wypada się osłuchać. Na szkoleniu mnóstwo inspiracji - moje serce zaczęło pląsać salsę! Poderwało mnie. Potem wzruszający film pt. "Drodzy dwudziestoletni". Seniorzy wspominają siebie w wieku 20-stu lat i kierują słowa do siebie z dawnych lat. Cenne wskazówki na życie każdego z nas. Jeszcze spacer w skafandrze starości, który jest bardzo ciężki i nie da się w nim nie szurać nogami. I symulator choroby Parkinsona. Mając go na sobie, złożenie podpisu czy przesypanie ziaren kawy z kubka do kubka staje się wyzwaniem...
Zużyłam się emocjonalnie.

poniedziałek, 19 września 2016

Dziękuję

Dziękuję Ci za wszystkich ludzi, którzy są wokół mnie, są przy mnie myślą, kochają na odległość tak mocno, że chcą mnie przyjąć pod swój dach (dzięki Darling!). Ich słowami sprowadzasz mnie na ziemię albo podnosisz, gdy potknę się o własne nogi, wpadnę znowu w te same dziury. Natknęłam się na dobry cytat, celnie opisujący to, co robią ze mną przyjaciele. Zdają się mówić:

"Nie ośmieszaj się tym całym marnym myśleniem o sobie."
Wilki Dwa, A. Szustak OP, R."Litza"Friedrich 

Przestań się użalać nad sobą. Zmęczyłaś się? Odeśpij, jutro będzie lepiej.
Dałam się ostatnio wpędzić w poczucie samotności.
Najskuteczniej wyciągnęła mnie Basia. Dobrze, że jesteś!

Kiedy się tak zgnębię, dajesz mi znak, że nie jestem sama. I mimo że w tych chwilach zapominam, że jestem Twoja, taka, jaką mnie zaplanowałeś, oni mną potrząsają. Kochają mnie Twoją miłością. Przychodzi wstyd... znowu dałam się podejść, przewróciłam się o ten sam kamień, co zwykle, zamiast go ominąć. Trzeba wstać. Oni już podają mi ręce... Inspirują mnie do poznawania Ciebie, uczenia się nowego, do rozwoju, do aktywności. To lubię.

Jutro moje urodziny. Przez 3 lata niecierpiałam tego dnia. 3 dni temu dostałam pierwszy prezent, a w nim cytat:

"To z czym się mierzysz, to najlepsza droga do tego, by być kimś niesamowitym."

Nie znam autora, ale trafił w sedno.
Znowu lubię mieć urodziny!

Dziś miałam lekcję w domu Szymona. We wakacje miał wypadek. Na szyi kołnierz ortopedyczny, złamany trzeci kręg, na twarzy uśmiech. To nie była jego lekcja, to była moja lekcja. Opowiedział mi wszystko ze szczegółami, bo cały czas był przytomny. Kiedy wspominał upadek z motoru, gdy widział obok siebie pędzący bezwładnie pojazd, uśmiech gdzieś zniknął, jego głos zadrżał. Potem uśmiech powrócił. Niby żartem opowiadał, jak reagują na niego koledzy, kuzynostwo, ale pojawiały się słowa: "kaleka", "grupa inwalidzka"... Takie żarty, ale czuję, że bolesne. Pozwoliłam mu się wygadać... Nie chciałam do niego jeździć, mam dużo zajęć. Widocznie jesteśmy sobie teraz potrzebni.



poniedziałek, 12 września 2016

Jak mrówka

Plotki rozprzestrzeniają się w Mieście Mniejszym lotem błyskawicy. W obcych ustach nie robią już na mnie wrażenia. Za to podwójnie bolą wypowiedziane przez usta najbliższych. Stanęłam pod murem niezrozumienia i gniewu. Zaskoczyło mnie to, jak wielki wpływ miała na mnie ta rozmowa. Moja wewnetrzna siła gdzieś uleciała. Wyparowała jak poranna mgła. Skurczyłam się do rozmiarów mrówki, schowałam się w przedsionku, w ciszy. Nie dałam rady przeciąć wszystkiego, co dawało mi radość. Bo jeśli jej nie ma, zostaje pustka i ciemność. Nie ma czym oddychać...
Wczoraj usiadłam w kącie, tuż przy wyjściu. Źle się z tym czułam. Jak oszustka. Zaczęłam śpiewać i... radość powoli zaczęła wracać. Mrówka zaczęła się uśmiechać.

sobota, 3 września 2016

Znowu w drodze

Wakacje dobiegły końca, a ja dalej w drodze. Daję się prowadzić. Nie miałam pomysłu na ten weekend. Pierwsze liście spadają już z drzew. Czas przemiany. Ciągle w drodze, włóczę się z Bogiem w sercu i z  modlitwą na ustach.
Natrafiam na drogowskazy, o które można się oprzeć, gdy zabraknie sił, złapać oddech i ruszyć dalej. Teraz czas na podsumowanie, refleksję. Dzień wspólnoty, nowi ludzie, nowe doświadczenie.
Spontaniczna decyzja. Koncert Sound'n'Grace. Radosne uwielbienie. Wytańczyłam się w ten ciepły wieczór. Bardzo dobrze się tam czułam.
Wspólny różaniec w drodze - na ulicach, wzdłuż rzeki, w parku. Świadectwo wiary. Pospieszne kroki mijających nas osób. Wyczuwalne skrępowanie. O czym myślą wyprzedzające nas osoby? O czym pomyślą, zanim zasną? Przypomniały mi się nocne powroty na nocleg w Krakowie i różaniec o północy w drodze.
Radość z bycia razem. Dzielenie się sobą, myślami, gestem, uśmiechem, książkami... Jak miło jest być gościem w domu przyjaciół! Być zaopiekowanym. Wspólnie ucztujemy, dopóki jesteśmy tu razem.

niedziela, 28 sierpnia 2016

Trzy

Tyle rzeczy, spraw, wrasta w nas każdego dnia. Powoli rzeźbią nas. Zniekształcają.
Przyzwyczajenie, nawyki. Druga natura człowieka. Chodzimy utartymi ścieżkami. Po co cokolwiek zmieniać? Tak jest wygodnie.
Reakcje. Niektórych nie lubimy. Nawet nam trochę przeszkadzają, ale są nasze własne. Najkrótsza droga do pozbycia się napięcia i nieprzyjemnych emocji.
Negatywne opinie innych na nasz temat. Na początku nie widać ich skutków na zewnątrz. Z czasem kształtują naszą postawę. Garbimy się, unikamy wzroku innych. Odsuwamy się.
Tatuaże, piercing, makijaż, fryzura, modny ubiór. Mają czynić nas niepowtarzalnymi... A giniemy w kolorowym tłumie innych postaci, przebranych za kogoś innego.
Mam dziewięć kolczyków. Nigdy nie planowałam ich zdejmować. Wczoraj ktoś zaproponował mi, żebym to zrobiła. Najpierw zrobiło mi się gorąco. Mam je zdjąć? Wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem do nich przywiązana. Przecież to tylko kolczyki. Kiedyś myślałam, że jestem taka cool, warta uwagi, interesująca. Czy kiedy zdejmę kolczyki, stanę sie nudna i nieciekawa?
Zaczęłam od trzech...

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Idź!

Poddałam się. Biegowi wydarzeń. A tempo jest zawrotne! Dłuższą chwilę zastanawiam się, jaki dziś dzień tygodnia. Spotkania ze wspaniałymi ludźmi, którzy są dla mnie ogromnym wsparciem. Po prostu są. Zapomniałam, że uścisk dłoni lub przyjacielskie przytulenie może tyle znaczyć. W ostatnim czasie w moim słowniku dominują wyrażenia typu: 'nie pamiętam, kiedy...', czy 'dawno tego nie robiłam'. O chyba znak, że wróciło 'stare', ale na nowych zasadach. Spirala historii. Wróciłam do tego, co kiedyś mnie krepowało, a teraz jest źródłem spokoju i radości. Właściwy czas i miejsce.
Kolejny wyjazd. I znów ogromne zaskoczenie. Że właśnie tam mam być, nigdzie indziej. Nie ma przypadków.
Dlatego chcę Ci coś powiedzieć, bo sama poznałam, jakie to ważne, gdy ktoś Ci o tym powie.
Jezus Cię kocha z całym dobrodziejstwem inwentarza. Takiego, jakim jesteś. Twoje wady i zalety. Nawet jeśli Ty siebie nie akceptujesz. Jesteś Bożym dziełem.  Jezus umarł z miłości do Ciebie. Oddał siebie za Ciebie. Czy jest na świecie większa miłość? Czy byłbyś gotów za kogoś umrzeć? Za sąsiadkę albo za przechodnia, który mija Cię na ulicy? A może za kogoś, kto Cię krzywdzi? Nie? Tak myślałam...
Czasem wstydzisz się Go. Bo co powiedzą koledzy z pracy, przyjaciółka, rodzina? Boisz się, że zachowasz się śmiesznie, inaczej niż wszyscy. Wtedy oni Cię nie zrozumieją, zostaniesz sam. Outsider.
Co Cię ogranicza? Ty sam. Myślisz sobie, jestem 'do bani', lepiej się dostosować, nie wychylać. Lepiej zostać na wygodnej kanapie, w swojej szufladzie, i bezpiecznie wegetować... Podcinasz sobie skrzydła. On czeka, aż zaryzykujesz. Nie bój się marzyć, być ciekawym, zaangażować się. Jezus czeka na Twój pierwszy krok. Idź, rusz się!

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Waniliowe niebo

Straciłam poczucie dni. Zatarła się granica między świętem a dniem powszednim, bo codziennie mamy atmosferę świąt. Jedenaście dorosłych osób i dziewięcioro dzieci. Nieustanny śmiech i gwar. Tupot małych stóp i okrzyki walki. Wspólne posiłki i wieczorne spacery. Kolejka do kąpieli, duże zdyscyplinowanie.  Usypianie zmęczonych generałów. Czas na szydełkowanie, rozmowę, ciszę.
W wieczornym powietrzu wyczuwam jesień. Nadchodzi czas rozstań. Widać to na niebie. "Vanilla Sky".

piątek, 12 sierpnia 2016

Widokówki

Jadąc na wschód, słuchaliśmy pożyczonego TGD. Nagle B. pyta:
- Mama, a dlacego ciągle słuchamy tych aniołkowych piosenek?
W myślach odpowiedziałam, że lubię odbierać określone fale. Stay tuned.
Czuję, że zwalniam. Po miesiącu w podróży ciało domaga się odpoczynku i snu, duch niespokojnie krąży. Nadchodzi czas wspomnień. Dziś zebrałam kilka kolejnych.
Haniolot. Smak słonych lodów karmelowych, mango z kawałkami imbiru i marchewkowych. Sękacz i daktylowe kulki ze słonecznikiem. Fasolowy smalec z jabłkami. Chłopcy "tropiący"  wroga w parku, uzbrojeni w długie patyki. Mali wojownicy. Franek Dolas i poradnik małego żołnierza. "Jak rozpętałem drugą wojnę światową". Utulenie z płaczu niemowlęcia. Radosny śmiech tej małej osóbki na widok moich min. Wspólna modlitwa i dzielenie się doświadczeniami. Wspólne gotowanie i niesłona ogórkowa. Klekot bociana na łące. Krzyczące żurawie, które spłoszyłam. Kuropatwy uciekające spod moich nóg. Klempa łosia pożerająca jabłka wpost z przydrożnej jabłonki.

środa, 10 sierpnia 2016

Nie mogę się zatrzymać

- Robisz wreszcie to, na co masz siłę i ochotę - powiedziała do mnie Ola. 
Dziś rano rozpakowałam się po dwudniowym pielgrzymowaniu na Jasną Górę. Jutro rano pakuję się na nowo, tym razem na wschód. Jeżdżę tam jak do drugiego domu - już dziś Basia pytała, co zjadłabym jutro na kolację po kilkugodzinnej podróży... Tylko dlatego zawróciliśmy z B. ze szlaku. Bo poszliśmy razem. Kiedy okazało się, że muszę zabrać mojego podróżnika z sobą, pomyślałam, że to szaleństwo. Bez wózka, z pięciolatkiem, pieszo. Dzień pierwszy - 24km, na rozgrzewkę. Wariatka! Zapisałam nas. Ułoży się -pomyślałam. 
Tego samego dnia znalazł się wózek. W dniu wyjścia miałam tremę. Minęło tyle lat, odkąd ostatni raz wędrowałam do Częstochowy. Czy damy radę chociaż jeden dzień?
Szkoła samodzielności, którą przeszłam, sprawiła, że zapomniałam jak to jest, kiedy ktoś mi bezinteresownie pomaga. Za każdym razem, kiedy brakowało mi trzeciej ręki, żeby podać coś B. do wózka, przykryć go, podtrzymać przytulankę, pomocna dłoń niespodziewanie wyłaniała się z tłumu. Mimo że pchanie wózka nie było tak uciążliwe, jak się spodziewałam, było mi miło, kiedy "bracia i siostry" ze wspólnoty proponowali pomoc. Mimo pęcherzy na stopach i zakwasów gdzie się da, cieszę się i jestem wdzieczna, że dałam radę.
Przed nami ostatnia z planowanych wypraw. A może nie?

sobota, 30 lipca 2016

Campus Misericordiae

No to jestem na Polach Miłosierdzia. Po godzinnym oczekiwaniu (w Godzinie Miłosierdzia) przy wejściu zlitował się nade mną pewien strażak. Sektor był przepełniony i wolontariusze postanowili nie wpuszczać wiecej ludzi, dopóki reszta trochę się nie ściśnie. Spojrzał mi w oczy i dał znak, żebym przeszła bokiem. Co za ulga! Poczułam się, jakbym weszła na Mount Everest! Ostatnio wypełniała mnie taka radość po narodzinach B. Papież Franciszek powiedział wczoraj podczas czuwania, że Bóg patrzy w przyszłość, nie na naszą przeszłość. Chce, abyśmy marzyli. Moje marzenie właśnie się spełnia. Nie mogę przestać uśmiechać się w duchu, kiedy pomyślę, że Bóg chciał, żebym tu przybyła po ekspresowym przygotowaniu, prawie z marszu... Papież zachęcał do wczoraj do kupienia sobie wygodnych butów i wyruszenia w drogę po swoje marzenia. Ja takie niedawno kupiłam.

piątek, 29 lipca 2016

Święta Marta czuwa

Jest 3 rano. Za 5 godzin mam wstać, a jeszcze się nie położyłam... Emocje mnie jeszcze trzymają. To był dzień niespodzianek. Na rozmowę do kuratorium dotarłam prawie w ostatniej chwili - spóźnienia weszły mi ostatnio w krew. Dzięki temu nie miałam czasu nakręcić się stresem. Po ponad 20 minutach komisja zaprosiła mnie do klaustrofobicznego pokoiku, w którym siedziało już pięć osób. Padło pierwsze pytanie. Ucieszyłam się, bo dotyczyło pierwszej części i zrobiłam sobie wcześniej do niej notatki. Ku mojemu zaskoczeniu, dostałam "słowotoku". Za chwilę miało paść następne pytanie... Ale nie padło. Nie mogłam w to uwierzyć! Jak to? To już? To wszystko? Nastawiłam się na 3-4 pytania. Wyszłam z pokoiku po 5 minutach. Z wrażenia miałam ochotę śmiać się i płakać jednocześnie. Wewnętrzne rozdygotanie. Jeszcze tylko odbiór dokumentu i wracam do Krakowa!
Po pięciu godzinach drogi na Balicach przesiadłam się w spóźniony pociąg. Z niecierpliwością odliczałam minuty do odjazdu. W ciągu godziny miałam dotrzeć na Błonia. W pociągu poprosił mnie o pomoc pewien chłopak. Zamiast biletu z automatu biletowego zabrał paragon. Okazało się, że przyleciał z Brazylii, po drodze zaginął jego bagaż, a jedzie spotkać się z bratem na ŚDM. Nie ma wejściówki, nie może dodzwonić się do brata. Po krótkiej rozmowie postanowiliśmy udać się na Błonia razem. Na dworcu udało nam się zdobyć wejściówkę do sektora obok sektora jego brata. Ricard był zachwycony architekturą Krakowa. Droga na Błonia zajęła nam ok. 30 minut. Rozstaliśmy się przy jego sektorze. Zastanawiałam się, dlaczego miałam wyjechać wczoraj z Krakowa. Może po to, aby dopilnować, żeby Ricard nie zgubił się w mieście, w obcym kraju na drugim końcu świata. Mam nadzieję, że znalazł brata. Czekam na informację od niego.
Chwilę później dołączyłam do swojej grupy. Udało się. Przeogromna radość! Szalony plan się powiódł! Spóźniłam się tylko pół godziny. Przez resztę Drogi Krzyżowej schodziło ze mnie napięcie całego dnia. Piękne rozważania o męce Chrystusa i Bożym Miłosierdziu. Homilia Ojca Świętego. Wzruszyłam się bardzo głęboko...
Tyle osób było dziś ze mną myślą i modlitwą. Zabiegana św. Marta chyba też.

czwartek, 28 lipca 2016

Zagubiony post i kilka myśli po powitaniu Ojca Świętego

Dotarłam do domu. W uszach jeszcze dźwięczą mi słowa papieża Franciszka, których słuchałam po drodze przez radio. Jako dwudziestokilkulatka przeszłam na życiową emeryturę, o której mówił Ojciec Święty. Pogoń za dobrami materialnymi doprowadziła mnie do poczucia bezsensu i do życiowej katastrofy. Stanęłam na krawędzi. Tak przynajmniej wtedy myślałam. "Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego." (Łk 10, 41) Jednak On mi nie odpuścił. Postawił na moje drodze odpowiednich ludzi, którzy zmotywowali mnie do powrotu:) Po trzydziestce odzyskałam młodość i radość życia dzięki Jezusowi.
Dedykuję im zagubiony post, który napisałam na Błoniach, tuż przed Mszą otwarcia.

"Jestem tu. Jestem szczęśliwa i wdzięczna. Na Błoniach. Pada. Czekamy na Mszę Otwarcia Światowych Dni Młodzieży. Mimo różnych trudności i przeciwności jestem tu. Dojechałam. Wokół jeszcze panuje gwar, słychać wszystkie języki świata. Każdy pielgrzym okryty deszczówką, każda w jednej z trzech barw ŚDM. Poszczególne narodowości wznoszą okrzyki w swoich językach na cześć Świętego Jana Pawła II..."

W drodze

Wracam. Po 15.00 dojeżdżaliśmy od południa do Krakowa. Pomyliliśmy zjazdy. Następny zjazd był do Łagiewnik - św. Faustyna mrugnęła do nas porozumiewawczo? Na szczęście szybko odnaleźliśmy drogę. Potem autostrada i dalej na północ. Jutro rozmowa w kuratorium, dlatego zostawiłam na jeden dzień Światowe Dni Młodzieży, wspólnotę i przyjaciół, dzięki którym te dni są niesamowitym przeżyciem i doświadczeniem wspólnej modlitwy. Otaczają mnie serdecznością i ciepłem. To wspaniałe uczucie, móc dzielić swoją radość z innymi. Radość w samotności nie smakuje tak samo.
Smutno mi. Już za nimi tęsknię. Moje myśli są na Błoniach.
Nie pisałam jeszcze, jak to się stało, że odwiedziłam i Irlandię, Włocławek, Świnice i Kraków. Miesiąc temu żyłam w niepewności, dręczona pragnieniem serca, aby wyruszyć w podróż, i jednoczesnym brakiem informacji na temat terminu kuratoryjnej rozmowy. Pomogła mi św. Rita, orędowniczka w sprawach beznadziejnych. Po dwóch dniach znałam już termin, kupiłam bilety, zaplanowałam pozostałe wyjazdy. Pozostała jeszcze kwestia zaplanowania powrotu z Krakowa na rozmowę. Dobry Bóg wie, co robi. Cała rodzina, bliska i dalsza zaangażowała się, aby plan się powiódł. Dziękuję Mu za nich wszystkich! Brat poprosił szefa, żeby mógł przez kilka dni pracować zdalnie. Tylko w ten sposób mógł zająć się psem rodziców, kiedy ci pojechali z B. odebrać mnie z Krakowa. Przy okazji odwiedziliśmy kuzynkę spod Krakowa. Plan doskonały! Czekam na to, co ma nadejść. Spodziewam się, że będzie to coś ważnego, skoro muszę pokonać ponad 800 km. Czekam z radością i wdzięcznością, a nie tak jak zawsze, w napięciu i frustracji.

środa, 27 lipca 2016

WYD

Pierwszy, gorący post pisany na krakowskich Błoniach z powodu przeciążenia sieci utknął gdzieś po drodze i publikacja się nie powiodła. Nie lubię tego.
Dziś, prawie dwa dni po Mszy Otwarcia Światowych Dni Młodzieży, zarywając kolejną noc, spotykam ludzi. Rozmawiam, patrząc im w oczy.
Wczoraj na Błoniach wypełniała mnie ogromna radość i wdzięczność Bogu za to, że mimo wielu przeciwności dotarłam tam. Wciąż ją czuję. Kiedy spotykam młodych ludzi z najodleglejszych zakątków świata i braci i siostry ze wspólnoty. Czuję ją w każdym uśmiechu i geście życzliwości. W starych znajomych spotkanych na nowo. Ile radości dało mi spotkanie z Olą! Tu w Krakowie! Cieszę się mogąc rozmawiać w różnych językach. Po hiszpańsku nie mówiłam od ponad dziesięciu lat... Dziś spotkałam Meksykanów, Australijczyków, mieszkańców Tajwanu i Republiki Dominikany. Dzięki Ci, Dobry Boże, za ten czas.

czwartek, 21 lipca 2016

Folk Day - czas niespodzianek

Po co tam jadę? Zastanawiałam się przez dwie godziny jazdy. Nie odespałam jeszcze podróży z Irlandii, przed wyjazdem załatwiałam jeszcze formalności. Co przyniesie mi ten dzień?
Dobry Boże, ale mi przygotowałeś challenge na dziś! Tłumacz animacji na ŚDM w diecezji, "asystentka wodzireja", naprawdę? Na scenie nad Wisłą? Ja? No to już zrozumiałam, czego dziś, Panie, ode mnie oczekujesz. Nie było łatwo, na początku zaskoczenie trochę mnie sparaliżowało, ale chyba nie było jakoś najgorzej. Trudno mi określić, ilu ludzi z Polski i innych krajów wielbiło Boga tańcem i śpiewem. Nowe doświadczenie tlumaczeniowe, duchowe. Przedsmak ŚDM.

środa, 20 lipca 2016

The Emerald Isle

Włóczykije właśnie wjechały do bazy. Trochę zmęczeni przesiadkami, za to przypaleni irlandzkim (!) słońcem. W noc wyjazdu B. spytał mnie, czy nie możemy dłużej zostać, więc chyba mu się podobało.