sobota, 30 grudnia 2017

To sum up

Mimo że minęło już południe, w cieniu sosnowego lasu szron nadal chrzęści pod butami. Drobinki lodu skrzą się na trawie i wśród mchu, niczym rozsypane kryształy. Oślepiające słońce, którego nie mogłam się już doczekać. Mroźne powietrze pachnące świerkiem i sosną. Cisza. Przypominają mi się zimowe spacery po kolana w śniegu po lesie, blisko którego kiedyś mieszkałam. B. spał w wózku, a ja nie mogłam napatrzeć się na śniegową kołderkę pokrywającą świat.

Jutro Sylwester. Nie podzielam entuzjazmu większości. Tańce - tak. Pijaństwo - nie.
W ramach podsumowania otworzyłam mój słoik szczęścia, do którego starałam się wrzucać karteczki przypominające o radosnych wydarzeniach tego roku. Wytrwałam w notowaniu tylko do czerwca, resztę tych chwil staram się zatrzymać w pamięci; część utrwaliłam wcześniej na blogu. Co znalazłam na kolorowych kartkach? Kilkanaście szalonych wyjazdów z przyjaciółmi - na koncerty, na kolacje, na spacer. Wiersz, który dostałam na imieniny. Wysłuchane modlitwy. Dopisałabym jeszcze Wyspy Kanaryjskie, Gdynię, Toruń, Podlasie, Częstochowę i Estonię, kajaki i pielgrzymkę z B., letnie bieganie, taniec w deszczu, podstępne niespodzianki od przyjaciół i dla przyjaciół, ich trwanie przy mnie, różne rekolekcje, wieczorne rozmowy, kupno domu i zamknięcie wszystkich formalności.
Dla równowagi, nie zawsze było cukierkowo. Osoby, na których się zawiodłam. Chwile samotności i powrotów do trudnych momentów z przeszłości. Duchowe wyzwania i trudności. Czas ciemności. Wszystko potrzebne i wartościowe. Nic nie dzieje się bez powodu.
Nowy rok to będzie rok zmian i wyzwań -  jeszcze zimą czeka nas przeprowadzka, a od września B. pójdzie do szkoły. W pracy wiosna zapowiada się gorąco - dużo gości z zagranicy. Reszta będzie niespodzianką.

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Boże Narodzenie

Zapachy świąt. Zupa grzybowa z suszonych borowików, pomarańcze, pierniki, cynamon, imbir, goździki i gałka muszkatołowa, sernik pachnący arakiem, a w pokoju przy kominku świerk pachnący lasem.
Świąteczna cisza. B. u ojca. Delektuję się wszystkimi ciepłymi słowami od moich przyjaciół, które przeczytałam lub usłyszałam w ostatnich dniach. Słowa, które są jak pocałunki, złożone na moim sercu. Brzmi patetycznie, ale tak właśnie czuję. Próbuję zachować je w pamięci. Zostałam obdarowana mnóstwem niespodziewanych prezentów - tyle osób pamiętało o mnie przed świętami: książki, drobiazgi, termoforek, rękodzieło, świąteczne zapachy. Miłość wlana w nasze serca napełnia je i sprawia, że nie możemy zachować jej tylko dla siebie; musimy się nią podzielić.

Miałam wczoraj dziwny sen, z którego zapamiętałam kilka szczegółów. Był dość oryginalny, zważywszy na to, że przyśnił mi się w Wigilię. Byłam w długiej podróży, nie pamiętam dokąd. Moim samochodem podróżowali różni ludzie, po drodze różne osoby prosiły mnie o różne rzeczy, drobną pomoc. Jedna znajoma poprosiła mnie o opiekę nad swoim nowonarodzonym dzieckiem, chłopcem. Położyła go na tylnym siedzeniu. Ruszyłam w dalszą drogę. Maleństwo leżało cichutko, nie sprawiając żadnych problemów.
Podróż życia.

sobota, 16 grudnia 2017

grudniowo zimowo...

Grudzień to zawsze dla mnie intensywny czas. W tym roku jakoś tak bez rozpędu, na uchodzącym powietrzu.
Od dawna wyczekiwane roraty i poranne pobudki dużo wcześniej niż zwykle. W tym roku spóźniamy się na śpiewanie godzinek, ale staramy się z B. jak możemy, żeby za dużo nie stracić. Imponuje mi obowiązkowość mojego syna - wieczorem pytam go, czy wstaje rano ze mną. Odpowiedź jest twierdząca. Rano oglądam jego walkę ze snem; wysiłek, żeby otworzyć oczy, które nie chcą się otworzyć... Zmaganie ze skarpetkami, które nie chcą współpracować. Kłopoty z koordynacją. Pośpiech.
Ciemność rozjaśniona migoczącym światłem świec i lampionów. Roratae caeli desuper... Jedyny czas w roku, kiedy śpiewamy po łacinie. Adwent - radosne oczekiwanie. Moje w tym roku jakieś puste. Może to niedobór snu, może ogólne zmęczenie po I półroczu, może brak słońca. Niechęć do papierologii, za którą z roku na rok coraz trudniej jest mi się zabrać. Samotność.
Wyróżnienie w przedszkolnym konkursie na najpiękniejszą ozdobę bożonarodzeniową. Kolędowanie w wykonaniu dzieci, B. poważnie recytujący zwrotkę wiersza. Co roku mam to samo - łzy same cisną się do oczu. Takie wyjątkowe, świąteczne, matczyne wzruszenie.
Świąteczne szaleństwo zakupowe w pełni. Wszystkie media bombardują mnie hasłami, które mają mnie przekonać, że moje święta będą nieudane bez kolejnych gadżetów, ozdób. Perfekcyjna pani domu ma wszystko pod kontrolą, jeśli nie - nie jest perfekcyjna...
Czekam i nie czekam na święta. Czekam na odpoczynek, który przyniesie mi ciszę i brak zajęć, które z kolei nie są dla mnie łatwe. B. pojedzie do ojca - skutki pewnych decyzji, które odczuwam boleśniej w każde święta. Każdy idzie do swojego pokoju. Najchętniej poszłabym na spacer, ale głupio tak spacerować samotnie w święta... Trudne jest dla mnie radosne oczekiwanie. Bardziej jest to we mnie decyzja woli.
Czasem te szarości rozświetlają wydarzenia, których nie jestem w stanie przewidzieć. Prawdziwe prezenty. Nie spodziewałam się, że jeszcze w tym roku będę nad morzem, i to w Estonii. Regularna sauna pomogła mi się rozgrzać i rozluźnić. Stres związany z wyjazdem i tłumaczeniami okazał się niepotrzebny. Za to wyjazd był mi potrzebny... Zupełnie obcy język. Otwarci ludzie. Skandynawska zabudowa; drewniane domki ukryte wśród sosen. Deszczowy dzień ciemny i ponury, przypominający zmierzch. Bałtyk groźnie szumiący w oddali. Oślepiające słońce, przedzierające się przez warstwę chmur. Zachód słońca na Łotwie - blady błękit przechodzący w rozmytą cytrynową żółć i czarne zarysy drzew na horyzoncie.
Poczucie wdzięczności zmienia perspektywę - mnogość wypełnia brak. Daje radość, spokój. Czułam się naprawdę obdarowana tym wyjazdem.
Dziś upiekłam pierniki. Jutro lukrowanie.



czwartek, 30 listopada 2017

Pierwszy

Kolejny dzień wita mnie coraz bardziej przenikliwym chłodem. Śpię w skarpetkach. W ciągu dnia prawa ręka marznie mi szybciej niż lewa. Ciało napina się i sztywnieje z zimna.
Pierwszy śnieg. Białe drobinki nieśmiało spadające z nieba. Małe, lodowe arcydzieła. Zachwycające swoją delikatnością i precyzją wykonania. Nie ma dwóch takich samych. Każdy projekt jest unikatowy, misternie utkany z kropelek wody, głebokomrożony.
Za moment rozpuszczą się, lądując na szarym asfalcie, chodniku, siwiejących włosach, okularach.
Małe tęsknoty.
Niedobór słońca i endorfin.
Ktoś mi zgasił światło.
Szukam włącznika.
Czarno-biały świat.
Zdętwiałam trochę.
Przygotuję termofor, lampion.

niedziela, 26 listopada 2017

Tryb domowy

Tydzień spędzony w domu. Zwolnienie tempa, zmiana obowiązków, więcej czytania, zdecydowanie więcej snu - nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle spałam.
Doglądanie pisania literek i sylab przez B., wspólne świąteczne "wypieki" z masy solnej i malowanie ich plakatówkami, czas na wieczorną pizzę, gra w unowocześnione statki.
Pisanie życzeń do Kazachstanu. Odkładane z dnia na dzień, ale mission accomplished.
Zamawianie stołu, krzeseł i fotela, koniecznie czerwonego.
Odbiór pierwszych mebli i wciąganie ich przez balkon na piętro - miałam moment zawahania, kiedy zaczynało brakować mi sił, żeby przeciągnąć pół kanapy przez barierkę na balkon. Na szczęście, udało się. A tu jeszcze ściany niepomalowane...
Porządki w fakturach, papierach, dokumentach. Sukcesywne przewożenie pierwszych partii kartonów, np. z płytami, których jeszcze nie rozpakowałam po przeprowadzce dokładnie 3 lata temu.

Trafiam na zapomniane rzeczy: przedmioty, zapiski...
Przywołują momenty, szczegóły, o których wolałabym nie pamiętać i wyrzuciłam je z pamięci. Chowam je z powrotem.
Do tego wezwanie  i perspektywa środowego wyjazdu. Dalsze przywoływanie przeszłości. Poprawiam sobie humor myślą, że po wszystkim pójdę nad Wisłę i będę wspominać ciepły, słoneczny dzień pełen tańca i radości.

Nadchodzi gorący czas w pracy. W tym tygodniu będę się musiała rozpędzić, a wyhamuję dopiero przed świętami...



sobota, 18 listopada 2017

Podwójne życie

Na powierzchni. Pierwsze zamarzające mgły. Wieczorny powrót do domu przypomina brodzenie w mleku. Chłód i skrobanie szyb. Kostniejące palce.
Brązowy pies, potrącony przez jakiś samochód, leży na poboczu. Obok niego czeka mniejszy, biały kundel. Psi przyjaciel. Solidarność, trwanie, którego nam, ludziom brakuje. Zawsze ściska mi się serce.
Przez przypadek odebrany telefon. Rozmowa z osobą, z którą nie rozmawiałam od co najmniej 4 lat... Mimo spokojnego przebiegu i wymiany ogólników, zalała mnie fala emocji, bolesnych wspomnień i dawnego żalu pomieszanego z dziwną tęsknotą. Moje wyobrażenia znowu okazały się przejaskrawione, przesadzone, przesączone urazą, jadem złośliwości.
Wewnątrz. Uspokaja mnie czytanie, medytacja, modlitwa, kontemplacja...
Ogarnia mnie głód czytania, rozumienia,
poznawania. Więcej, więcej... kiedyś nie umiałam znaleźć czasu.
Czytam 'Beskidzkie rekolekcje' W. Półtawskiej. Zapis przyjaźni i duchowego kierownictwa ks. Karola Wojtyły z małżeństwem Półtawskich. Setki stron rozważań i kontemplacji wersetów Pisma Świętego. Setki stron modlitwy, historia budowania relacji z Bogiem. Jakże inna to lektura od moich dawnych 'czytadeł'. Odnajduję w niej moje przemyślenia, których do tej pory nie potrafiłam ubrać w słowa, zapis duchowej drogi, wzrostu, głębia rozważań. Inspirujące świadectwo.
Bogactwo myśli o Bogu.
'Bóg nie mieszka na powierzchni.' Tomas Halik

sobota, 11 listopada 2017

O pogodzie

Listopad. Szarość, wilgoć, chłód. Na szczęście nie tylko. Wczoraj słońce za wszelką cenę przedzierało się przez chmury. Blady błękit wyglądający przez pęknięcia w sinej szarości. Wiatr przeganiał kolejne warstwy chmur, przynosząc raz po raz przelotny deszcz. Jesienne tęcze. Znaki przymierza. W lesie świetliście. Ostatnie żółte liście świecą na gałęziach, a te, które przegrały walkę z bezlitosnym wiatrem, tworzą najpiękniejszy z dywanów, drżący przy najlżejszych podmuchach północnego chłodu. Nie potrafię nazwać kolorów, które wczoraj malowały się na niebie, widziałam szarość, błękit, światło w kolorze wanilii i dziesiątki ich odcieni w załamaniach chmur.
Las wydaje się cichy, ale jest pełen dźwięków. Szmer ostatnich liści spadających z drzew, plusk wody spływającej z młyńskiego koła, ponure i głuche skrzypnięcia wiekowych pni pod naporem wiatru, wreszcie orkan szumiący groźnie wśród nagich koron puszczy. Dzień, który zaczyna gasnąć wczesnym popołudniem.
Tuż obok klasztoru dostrzegam na drzewach zielone liście, do złudzenia przyminające kolorem wiosenną soczystość pierwszych, nieśmiałych listków.

czwartek, 9 listopada 2017

Krok po kroku

Farby kupione. Panele kupione. Płytki kupione - to były szybkie zakupy. Szafy zamówione, kanapa wybrana. Jeszcze wanna, drzwi i lampy, zamówić meble do pokoju B., czerwony fotel i zrobić nalot na Ikeę. Intensywny to czas, więc trochę się przeeksploatowałam.

Każdy dzień przynosił jedną wiadomość, która mnie poruszała, dawała jakiś niepokój. Po każdej z nich musiałam wychylić się ze swojej przytulnej bańki ciepła i radości i lekko zderzyć się z codzienną szarzyzną, monotonią i przeszkodami w życiu osób wokół mnie. Rozpadające się małżeństwa, codzienne napięcia, oschłość, gorycz i ukradkiem ocierane łzy. 
Okazuje się, że nawet uczeń może potraktować mnie przedmiotowo, sprowadzając do kategorii czysto cielesnych…

niedziela, 5 listopada 2017

Luźne myśli o radości

Nic tak nie uskrzydla, jak przygotowanie niespodzianki dla kogoś bliskiego, bo radość się mnoży, kiedy się ją dzieli z innymi.
Dziś. Słoneczny dzień. Nie można zmarnować takiej pogody siedząc w domu. Mam obawy przed samodzielnymi wycieczkami do lasu, więc postanowiłam zabrać kogoś ze sobą. Jesienne liście, słońce, wieża w lesie, śpiwór do siedzenia, kawa w termosie, dwa kubki, dwie Princessy Zebry. Tyle mogłam dla niej zrobić. Pozwolić wygadać się. Byłyśmy tam 3 godziny… Zostawiła obiad na gazie.
Wczoraj w drodze wspólnotowo oglądaliśmy wschód księżyca o brudnoróżowej tarczy na tle granatowego wieczornego nieba, przesłoniętego smugami mgieł. Piękny widok. W aucie zapadła cisza i kontemplowaliśmy tajemniczość tego widoku. Tło dla naszego podstępu.
Czytam ostatnio “Krąg biblijny” R. Brandstaettera. Krótkie teksty zebrane w małej ksiażeczce, wydanej pół wieku temu. Druk przebijający przez pożółkłe kartki. Na drugiej stronie można wyczuć pod palcami zgrubienia liter z poprzedniej strony. Mikronierówności na porowatym papierze. Dawno nie miałam w rękach tak starej książki.
Każdy z nas tęskni za bliskością. Nosimy w sobie potrzebę bycia zauważonym i obrobiny miejsca w cudzej pamięci. Potrzebujemy ciepłego słowa, uśmiechu, świadomości, że nie jesteśmy tu sami. Że przynależymy, że ktoś nas rozumie, myśli podobnie. Że jak nic nie idzie, to mamy komu się wyżalić, przytulić. Każdy z nas potrzebuje czasem usłyszeć: dobrze, że jesteś.
Uczę się wdzięczności za ludzi wokół mnie. Blisko i daleko. Metr ode mnie i tysiące kilometrów ode mnie.

wtorek, 31 października 2017

Szybkość decyzji

Lniany obrus, mleczna pianka czy natchnienie? A może mroźny poranek albo ziarno sezamu? Kolor ścian jest ważny. Dąb polski czy hamilton? Stół kwadratowy czy okrągły? Białe meble, szara kanapa i koniecznie fotel. Czerwony czy miodowy?
Kobiece dylematy nad meblowaniem domu, pokoju bez tony klocków, samolotów, czołgów i innych drobiazgów. Moje miejsce na odreagowanie dnia.
Na szczęście już wiem, co mi się podoba i jakich mebli potrzebuję.
Nie spodziewałam się, że wybiorę wszystko w jeden weekend.
Za to na dworze coraz zimniej. Poranne mgły ustąpiły miejsca przymrozkom. Kolejny orkan zdmuchnął z drzew złociste i purpurowe liście. Słońce i bezchmurne niebo nie zwiastują ciepła, ale arktyczne chłody. Popołudniowe zachody słońca malują się złotem na horyzoncie, a kształty drzew i budynków odcinają się czernią na tle gasnącego światła dnia. Z konieczności wyjęłam z szafy zimową kurtkę z futrzastym kapturem, grubą czapę z pomponem i rękawice z reniferami. No to zaczęło się... Przeszukuję szufladę wypatrując wełnianych rajstop. Właśnie dobiega końca mój pierwszy miesiąc w sukience. Jeden tylko raz założyłam spodnie, idąc na sprzątanie świata do lasu. Jestem z siebie dumna.
Sezon biegowy uważam za zamknięty. Rozpoczynam akcję #czekamnaśnieg.
Lubię zimę, ale nie lubię zimna, które przeszywa do szpiku kości, zesztywniałych od chłodu stóp i lodowatych, szorstkich dłoni o fakturze papieru.
Lubię ogień tańczący w kominku i ciepły blask świec, puchaty szlafrok i kubek z gorącą kawą, wełnianą chustę i śniegowce z wystającym futrem.
W efekcie zimą bardziej przypominam Yeti niż dziewczynę Bonda, ale ciepło najważniejsze😉

czwartek, 19 października 2017

Co mnie trzyma

Na drzewach coraz mniej liści.
Prawie wszystkie leżą na chodnikach.
Szeleszczący, pachnący dywan.
Ostatnie ciepłe, niemal letnie dni.
Wieczorem przez otwarte okno słyszę klucze gęsi odlatujących na południe.
W lesie otulająca cisza.
Cichy szelest liści spokojnie spadających z wiekowych lip.
Jeden, muśnięty lekkim podmuchem, spadając, strąca wiele innych, zaprasza do tańca w promieniach jesiennego słońca.
Rdzawe dęby odcinają się płonącą poświatą od zielonego mchu i trawy, ktora po ostatnich deszczach odzyskała swoją soczystość.
Dla mnie jesień, ze względu na swoje kolory, mogłaby trwać cały rok.
Wszystkie odcienie żółci, pomarańczu i czerwieni, świecące na tle zakradającej się szarości.
Codzienna rutyna skłania mnie do szukania minut dla siebie. Poranne picie kopru włoskiego. Popołudniowe (raczej sporadyczne) bieganie. Książki. I sukienki.
Jakiś czas temu natrafiłam na projekt 356dni#wspódnicy. Zaciekawiły mnie założenia przedsięwzięcia. Chodzi o to, żeby wyglądać kobieco. W spódnicach się nie czuję, idę na sukienkową łatwiznę. Jedna rzecz, a ja cała ubrana. Praktycznie i wygodnie. Jakie plusy? Dobry humor od 3 tygodni. Polecam!

wtorek, 10 października 2017

Lisie sprawy

Po deszczowym tygodniu przyszedł słoneczny weekend.
Złotawy dywan z liści strąconych przez orkan nasiąknął deszczem i przykleił się do chodnika.
Poszłam biegać.
Rześkie powietrze. Tak chłodne, że trudno się zgrzać.
Bezwietrzna cisza.
Krzyki żurawii na pobliskich łąkach.
Błotnista, grząska droga.
Omijam kałuże.
Biegnę dalej.
Zapach wilgoci, chłodnego mchu, igliwia.
Klonowe liście przybierają już mój ulubiony jesienny kolor - słoneczny żółty.
Czerwone muchomory ukryte w pożółkłej trawie.
Lubię taką samotność.
Oślepia mnie zachodzące słońce, po chwili chowa się za ołowiane chmury.
W połowie drogi łapie mnie ulewa.
Robi się ciemno i chłodno.

Minął rok, jak odstawiłam szydełko do kubka z długopisami, na półkę z książkami. Jesień - czas czytania. A jak czas czytania, to pora na zakładkę do książek. A jak jesienna zakładka, to lisia. Lubię takie lisie sprawy...

niedziela, 1 października 2017

Jesienią

Dni stają się coraz krótsze. Zmrok szybko zapada. Liście na topoli za oknem zmieniły już kolor z zielonego na suchobrązowy. Dzikie wino na płocie w ciągu tygodnia stało się purpurowe. Wieczory i poranki coraz chłodniejsze. Jesień na całego. W parku ostatnie już kasztany. Ostatnie słoneczne dni, słońce delikatnie ogrzewające twarz. Zbliża się czas rękawiczek, grubych czap i szali... Nie lubię zimna, od chłodu siada mi nastrój.

Jaką drogę muszę przejść od pojawienia się marzenia w mojej głowie?* Nowe marzenie - zapał, euforia. Niedowierzanie - wejście na drogę realizacji marzenia wymaga wyjścia poza strefę komfortu, przyjęcia do wiadomości, że coś w moim życiu może się zmienić. Kiedy przejdę etap rozważania, przychodzi czas na determinację w działaniu. Może będę musiała działać wbrew czemuś lub komuś. W działaniu będę napotykać na różne przeszkody. Ogarnie mnie frustracja. Będę się zastanawiać, co mnie skłoniło do wejścia a tą drogę. A kiedy zaakceptuję moje działanie, blaski i cienie, będę na robić to, co kocham.

Ps. Odebrałam klucze do domu.

* na podstawie "Rób to, co kochasz" A. Zbozienia, wyd. RTCK

czwartek, 28 września 2017

Sweet spot, czyli co daje twojemu życiu smak

Sweet spot* - co prawda, to termin sportowy, ale można go przetłumaczyć jako: i o to mi chodziło! Tak chciałam i tak wyszło, 'centralnie w punkt'. 

Źródło mojej satysfakcji w wykonaniu czegoś. Jaki jest mój sweet spot? Jakie moje działanie dało mi radość i satysfakcję? Jakie działanie mi dało szczęście? Kiedy promieniałam? Pracowałam sama czy w zespole? Na jakim polu działałam? Warto przeanalizować takie momenty w życiu, żeby zobaczyć swoje mocne strony, umiejętności, które prowadzą do osiągnięcia zadowolenia w konkretnych działaniach.

Mam właściwości, predyspozycje i talenty, które stanowią mój potencjał. Mam je po to, aby wykorzystywać je na co dzień, w pracy tak, aby każdy dzień był źródłem satysfakcji.To, co prowadzi mnie do satysfakcji i zadowolenia pokazuje mi moją duszę. Mam odpowiedni pakiet umiejętności. Wszystko, co mam, jest potrzebne i wystarczające.

A kim ty jesteś? Jaki jest kształt twojej duszy, mojego serca?  Czy robisz to, co mówi ci twoje serce?  

*zaczerpnięte z audiobooka o. A. Szustaka pt."Wielka ryba", wyd. RTCK. 



niedziela, 24 września 2017

Bunt ciała

Kolejne urodziny. Życzenia, rozmowy, spotkania, niespodzianki, prezenty z drugiego końca świata. Dobrze, że jesteście. Przyszedł weekend, kiedy miałam świętować. 
Zmiana planów w ostatniej chwili i wyjazd o poranku.
Najpierw zastrajkował żołądek. No to kawie mówimy basta...
Pół dnia w mżawce.
Zmarzłam.
Najlepsze były momenty samotności.
Trochę inaczej wyobrażałam sobie ten weekend. Na pewno nie pod kołdrą szczękając zębami, zawinięta jeszcze w puchaty szlafrok.
Kiedy głowa ma za dużo planów, ciało weryfikuje niektóre z nich.
Dziś zamiast biegania, kocyk i książka.

poniedziałek, 18 września 2017

Biegać i czytać

Słoneczny dzień. Przyjemny wiatr.
Poszłam pobiegać mimo braku większych chęci.
Walka z samą sobą.
Dystans podstawowy, czas bez szału.
Ale pobiegłam.
Słońce świeciło w oczy, wiatr przyjemnie chłodził twarz.
Usłyszałam dziś, że w życiu powinno się robić dwie rzeczy: biegać i czytać.
Biegać, bo to walka z samym sobą.
Czytać, bo ktoś już na pewno kiedyś mierzył się z podobnymi problemami do moich, warto czerpać z doświadczenia innych.
Książki leżą na kupce tuż obok łóżka. Na wyciągnięcie ręki.
Tylko przysypiam z B. o 21, a potem budzę się koło północy i nie mogę zasnąć.
Stopniowa weryfikacja marzeń. Zdjęłam różowe okulary i wzięłam do ręki lupę...
Czas małych przyjemności.
Przygotowanie posiłku dla przyjaciółki.
Dawno nikogo nie karmiłam.
Lawendowa herbata.
Przez niedopatrzenie (!) dostałam dziś pierwsze życzenia urodzinowe. I drugie.
Zawsze pierwsza dzwoniła do mnie moja babcia, która zawsze myślała, że to dzień wcześniej... kiedy jej zabrakło, bladym świtem dzwonił dziadek.

wtorek, 12 września 2017

Po deszczu wychodzi słońce

Czasami zadaję uczniom pytanie o przyjaźń. Co dla nich znaczy? Kto jest ich przyjacielem?
Przyjaciel nie powie Ci, że go dołujesz, kiedy nie radzisz sobie z życiem.
Wysłucha Cię, ale nie oceni, nie zaszufladkuje, bo wie, że jesteś unikatowy, nie do zaszufladkowania. Przyjmie Cię z całym twoim bałaganem.
Przyczepianie etykietek krzywdzi, bo nikt nigdy nie ma obrazu całej sytuacji. Najczęściej ludzie widzą tylko mały wycinek sytuacji, na podstawie którego próbują opisać czyjąś rzeczywistość przez pryzmat swojego życia.
Przyjaciel nie zadaje zbędnych pytań, nie drąży zaspokajając swoją niezdrową ciekawość.
Przyjaciel przytuli Cię, kiedy zabraknie słów pocieszenia.
Przy nim nie musisz udawać, możesz być sobą.
Życie pokazuje, kogo możesz nazwać twoim przyjacielem, kto nie wbija Ci noża w plecy z sobie tylko znanych powodów.
Czasem tylko musisz zmienić swoje przyzwyczajenia odnośnie picia herbaty. I uważaj na to, z czyjego kubka ją pijesz. Bez względu na to, jak absurdalne to Ci się wydaje...

Dziś było słonecznie. Rano w korku w drodze do pracy spotkałam znajomego z wakacyjnego wyjazdu. Radosna niespodzianka! Wspomnienia.
Pomachaliśmy do siebie. That made my day😉 A miałam się do niego ostatnio odezwać.

piątek, 8 września 2017

Ciepłe światło

Wrześniowy listopad, zimno, wietrznie, deszcz padito…
Wspomnienia wakacji coraz bardziej abstrakcyjne i odległe.
Chowam się w swetrach i dżinsach. 
W ogóle chowam się. W sobie.
Sukienki smutno wiszą w szafie. 
Jest tak szaro i buro, że pierwszy raz od prawie pół roku pomalowałam paznokcie...
W lesie mi dobrze.
Zieleń, wysiłek, odpoczynek od myślenia.
Nie trzeba silić się na elegancję.
Wczoraj miałam spadek formy.
A wieczorem w planach wyjazd, który w ostatniej chwili opóźnił się o prawie 1,5 godziny. 
Zapadający zmrok i deszcz.
Wątpliwości, czy wyjeżdżać tak późno...
Na miejscu ciepłe, subtelne światło. 
I muzyka. Muzyka, która mnie otwiera.
Przychodzi wielka wdzięczność i wzruszenie, odbierające mowę i oddech.
Łzy, których nie sposób zatrzymać. 
Harmonia dźwięków i piękne głosy.
Momentami słuchać szept spowiedzi.
Muzyka najpierw jest delikatna, stopniowo nabiera mocy, wypełnia całą przestrzeń, mam wrażenie, że zaraz rozsadzi mury. 
Nie bój się, zaufaj. On sam będzie działał.
Uświadomiłam sobie jak bardzo brakuje mi muzyki, śpiewania, uwielbienia…
Tęsknię za tą atmosferą.
Poczułam, jaka spięta chodzę od pewnego czasu - ramiona, szyja, plecy… ostatnio nie mogłam śpiewać. 
Żyję albo przeszłością i pozwalam, by miała na mnie wpływ, albo czekam na coś.
Na cel, sens.
Nie ma mnie 'tu'. 
Czuję, że zwalniam.

piątek, 25 sierpnia 2017

Mówię do siebie

Ciepły wieczór w stolicy.
W centrum tłumy ludzi. Weekend. Na pasach grupy ludzi liczne jak pielgrzymkowa grupa. Miejskie zapachy.
W ulicznym szumie nie słychać, jak rozmawiam sama ze sobą. Tłumaczę sobie rzeczywistość, sama siebie przekonuję. Mówię do siebie. Czasami mówię po angielsku, rzadziej po hiszpańsku. Kiedy nikt nie słyszy. Inna melodia języka, ton głosu.
Wracam z otwarcia wystawy '4x Sally' - synoptyczny portret Sally'ego Perela według F. Derschmidta i S. Leva. Niedawno przetłumaczyłam napisy do 2 z 8 wywiadów, z których 6 jest wyświetlanych na wystawie. Jeden człowiek, dwie osobowości, oprawca i ofiara w jednym ciele, Żyd i nazista. Opowiada o swoich przeżyciach z czasów wojny. Historie różnią się w zależności od tego, z którą osobowością rozmawiasz, w jakim języku i czy jesteś kobietą czy mężczyzną. Znajomość jezyka, w którym opowiadasz, determinuje to, co mówisz, ogranicza, kształtuje, walczysz ze składnią i uciekającymi słowami.
Ciekawe uczucie - oglądać anonimowo owoce swojej pracy, napisy do wywiadów wyświetlanych na dwóch przeciwległych ścianach. I nazwisko na liście osób zaangażowanych w projekt. Znalazłam się tam przypadkowo - zastąpiłam koleżankę, która wycofała się z tłumaczeń. Ja, zwyczajna nauczycielka.
Pospacerowałam Krakowskim Przedmieściem. Autobusem wróciłam do brata.
Chłód parku, świerszcze i cichnący zgiełk miasta wzdłuż cmentarza Powstańców Warszawy. Wolę wiejską ciszę.

wtorek, 22 sierpnia 2017

Bliżej nieba

Trzeba zrobić coś dla siebie.
Więc robię kawę w kubku termicznym, do plecaka wkładam książkę, wodę, kilka 'krówek'.
Jadę do lasu. Zamiast w góry.
Najpierw szybki marsz przez rezerwat - ogromne świerki, szum wiatru w koronach drzew, cichy stukot dzięcioła ukrytego gdzieś wysoko. Cisza. Idę, staram się nie myśleć, tylko patrzeć, spostrzegać. Nie jest łatwo, myśli uciekają. Droga zaczyna piąć się pod górę. Mijam kilka czarnych żuków, krzaki jeżyn z niewielkimi owocami.
Już prawie na miejscu.
Wieża widokowa wysokości czteropiętrowego bloku w środku lasu. Wspinam się po schodach. Wiatr delikatnie kołysze drewnianą konstrukcją. Zaczyna bujać mocniej kiedy ktoś zaczyna zabiegać z góry.
Nareszcie na szczycie. Kawa, krówka, książka. Ponad koronami drzew. Siadam na drewnianym podeście.
Nie będę skakać, mimo tego co w mojej głowie.
Wieje, robi się chłodno, zakładam kaptur na głowę. Tak lepiej. Ciepła kawa.
Bliżej nieba czytam o bezwarunkowej miłości Boga do człowieka. Rahamim.
Moją samotność przerywają telefony od znajomych i przyjaciół... Rahamim.
Na wieżę wchodzą kolejne osoby, rodziny z dziećmi, robią pamiątkowe zdjęcia. Siedzę w kącie i rozmawiam przez telefon. Rozmowy cichną, kiedy odbieram telefon z Austrii i rozmawiam po angielsku. Poczułam się egzotycznie.
Spokojniej.
Lepiej.

środa, 16 sierpnia 2017

O czym marzysz?

Zaczęłam dziś kolejne tłumaczenie, tym razem kurs. I znowu mną telepie od środka. Idzie mi powoli. Smutno mi, niepokój jakiś. Czy dam radę? Planowałam “wyrobić się” we wakacje, a tu nie zanosi się. Do tego dochodzi kwestia przygotowania podpisów do ośmiu półgodzinnych sesji… Jak się za to zabrać od strony technicznej? Może austriacki znajomy coś podpowie.
Komplikacje w związku z domem. Zaplanowany wyjazd odkładany z dnia na dzień. Brak noclegów. Niedogadane terminy i sprzeczność interesów.
Tatry. Tęsknię za ciszą, szumem wiatru wśród smreków, zapachem lasu, cichą melodią górskiego potoku. Krzeptówki. Tak dawno tam nie byłam.
Po tygodniu spędzonym na dworze, moje ciało domaga się świeżego powietrza.

Kiedyś mi się wydawało, że nie mam z kim pogadać, kiedy miałam z kim pogadać. Teraz to dopiero nie mam z kim pogadać… Zostaje pisanie.

Wczoraj narodził się nowy pomysł, marzenie. Żeby w przyszłym roku iść na Camino de Santiago. Jestem coraz starsza, forma coraz gorsza, nie ma co czekać do 40-tki, nie jestem najmłodsza. Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe…
Dziś czytałam tekst o dorastaniu i marzeniach:
Ciekawe myśli o marzeniach właśnie. Nigdy nie zastanawiałam się, co mi o mnie mówią moje marzenia. 
O czym marzę? O podróżach - nowe miejsca, piękno świata, nowi ludzie, pokonywanie siebie, swoich ograniczeń, słabości. Po pielgrzymce i spotkaniem ze św. Jakubem w Szadku Camino nie daje mi spokoju, a właściwie daje spokój. Wśród gonitwy myśli, marzenie o wędrowaniu przez Hiszpanię daje mi spokój. Mimo że co rano budzi mnie jeszcze ból nóg i nie mogę odespać.
Uda się?

sobota, 12 sierpnia 2017

Mi camino

Pielgrzymujemy.
Ja i B. Do Częstochowy.
Po 4 dniach narastającego skwaru, dziś powitała nas ulewa - sandały świetnie sprawdziły się w bosym wędrowaniu w strugach deszczu.
Noclegi w szkołach.
Na stopach pęcherze, opuchnięte łydki, zakwasy, asfaltówka podchodząca krwią.
Wspólnota.
Sama nie dałabym rady...
Ofiarne ręce pomagały mi pchać przyczepkę B. Przez ponad 100 km.
Rolnicy przerywają pracę, żeby nam pomachać.
Łzy w oczach mijanych osób, wzruszenie odbierające mowę.
Modlitwa we wspólnocie.
Podziękowania za świadectwo. Miłe słowa.
Zwątpienie, czy dobrze zrobiłam zabierając B. na pielgrzymkę.
Umierania ciąg dalszy.

Jakie dobro z tego wyniknie?
Po drodze mijamy kościół pod wezwaniem św. Jakuba.
Santiago y mi camino.
Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.
Jutro Częstochowa. Jasna Góra.
Koniec pielgrzymki

środa, 2 sierpnia 2017

Nowy porządek

Wreszcie lato.
Duszne wieczory.
Zapach maciejki unoszący się w powietrzu.
Słodkie ogrodowe lilie.
Świerszcze.
Samotne spacery - długie dystanse.
Przekraczanie siebie.
Krótkodystansowa ucieczka.
Motyle radośnie tańczące w blasku słońca.
Kwaśne jeżyny zerwane przy polnej drodze.
Cisza.
Nowy porządek dnia.
Zagłuszanie bezczynności. 
Seria tłumaczeń.
Książki pospiesznie pochłaniane na rehabilitacji.
Odhaczanie kolejnych punktów dnia.
Ciepłe słowa Małgosi - jesteś silna, świetnie dajesz sobie radę. 

Co jakiś czas przychodzi myśl, żeby zabrać B. i wyjechać.
Byle daleko.
Na długo.
Daleko od narzekania, ciągłego niezadowolenia, lodu chłodzącego nie tylko drinki.

poniedziałek, 24 lipca 2017

Na wsi

Wracam tu każdego roku.
Dzieci szybko rosną.
Tupot bosych stóp na drewnianej podłodze.
Momentami dzikie wrzaski i odgłosy walki na śmierć i życie.
- To w co się bawimy? W Napoleona czy w II Wojnę Światową?
Sklep z miękkim błotkiem.
Mizia i jej jeszcze ślepe kociaki.
Prążek szczególnie bliski sercu B.
Niespieszne spacery w poszukiwaniu odpowiedniego kadru.
Wspólne gotowanie i pieczenie ciasta.
Codzienne wycieczki krajoznawcze. Bociany spacerujące niemal pod oknem.
Wkoło soczysta zieleń.
Papierówki spadające wprost pod nasze stopy.
Mój drugi dom.