Biegłam, pędziłam, zapomniałam o sobie…
Zaczęło się niewinnie. Od bólu gardła. Odwiedziłam znajomą, właścicielkę kawiarenki. Opowiadam, że się niewyraźnie czuję i jaka zabiegana jestem. A ona do mnie:
- I co mu pani powiedziała, temu przeziębieniu? Żeby przyszło za dwa tygodnie, bo teraz jest pani zajęta?
Można tak powiedzieć. Ostatnie dni w pracy były drogą przez mękę - liche lekcje, ściganie młodzieży na próby, próby na stojąco, w hałasie albo w ciszy, ale na korytarzu, sterty zaległych prac, telefony, wiadomości, ciągła presja. Nie lubię tak, bo nie ma miejsca na improwizację, która daje luz. Nie lubię oficjalnych sytuacji, łatwo popełnić gafę. A tu na głowie raczej oficjalna uroczystość. Nie lubię robić czegoś, czego nie czuję. Ale - obowiązki służbowe.
To jeszcze poszłam biegać, no bo przecież jak mnie zaraza rozłoży, to sobie nie pobiegam… Nie pomogło.
W sobotę dostałam wspaniałą wiadomość, a potem pojechałam na wyczekany koncert TGD. Tego właśnie potrzebowałam, takiej mocy i energii płynącej z uwielbienia. Powoli kończy się Rok Miłosierdzia, a dla mnie to jest rok uwielbienia… Tak sobie pośpiewałam na koncercie, że prawie straciłam głos. A jak nie mówię, to nie pracuję.
Siedzę więc w domu, powiedzmy, że się wysypiam, szydełkuję, oglądam zaległe filmy, czytam książki poodkładane na później, słucham świadectw z końca internetów i kuruję się wszystkimi dostępnymi sposobami. Naprawdę wszystkimi! Zatrzymałam się na bańkach.
2 komentarze:
A ja przybywam z nowina. Kolejna Robotka wlasnie dzis wystartowala!
http://jestrobotka.blogspot.de/
Starszaki nieustannie czekaja!
:*
Miałam wczoraj do Was pisać, kiedy start... Wierzycie w przyciąganie myślami?
Prześlij komentarz