niedziela, 26 października 2014

experimenting

Na studiach mieszkałam z w akademiku z koleżanką, która używała mojego komputera do dwóch rzeczy: gry w sapera i wyszukiwania przepisów kulinarnych, które testowała we wspólnej kuchni, zamiast studiować. W tamtym czasie takie zastosowanie komputera było dla mnie nie do pomyślenia! Saper? Przepisy? Gotowanie? Eee tam.
Jak to życie mści się na człowieku...
Od zawsze byłam na diecie i nie przepadałam za swoim wyglądem. Jak każda kobieta. Odkąd zostałam mamą i okazało się, że Syn prawdopodobnie jest alergikiem (po dziś dzień kwestia ta nie została wyjaśniona: objawy są, wyników brak), rozpoczęłam zgłębianie tematu żywienia na poważnie. I tak, studiowałam i testowałam na sobie różne diety: bezmleczną, bezglutenową, wykluczającą pszenicę - bazującą na mące migdałowej, wegetariańską, wegańską, a ostatnio oczyszczający post owocowo-warzywny wg dr Ewy Dąbrowskiej tutaj. Zeszła zima upłynęła nam pod hasłem "migdałowe muffinki z karobem i skórką pomarańczową".
W pracy mam już łatkę tej, która się tak zdrowo odżywia. Staram się gotować lub piec, a kto teraz traci czas na siedzeniu w kuchni, skoro prawie wszystko można kupić instant? Powinnam czuć się jak gospodyni domowa w pejoratywnym znaczeniu. Do kucharki mi daleko, pracuję na półtora etatu, więc na eksperymenty mam czas w soboty i niedziele.
Teściowie uważają, że głodzę Syna i pytają, kiedy będzie mógł jeść słodycze... Tak, należę do tych potworów, które ograniczają dzieciom dostęp do przetworzonych i naszpikowanych chemią produktów, zwanych powszechnie słodyczami. Za to nie ograniczam owoców, B. pożera je w każdej ilości. Czasem piekę coś w domu, dbając, żeby składniki były dobrej jakości i skomponowane tak, żeby nie przyprawiały człowieka o dolegliwości trawienne:)
Wydało się: przepisy biorę z internetu, jak moja niegdysiejsza współlokatorka. Zwykle w weekendy wpadam do kuchni i testuję przepisy, które wydają mi się ciekawe. Od 3 miesięcy są to głównie przepisy wegańskie i wegetariańskie. Niektóre wychodzą dziwnie. Ostatni komentarz Syna na mus pomarańczowy z kaszy jaglanej tutaj powiedział: bleeee... Cóż, to co mi wyszło, mało przypominało piękny deser na zdjęciu. Kolejny raz przekonałam się, że mój blender jest za cienki w uszach i nie da rady zblendować kaszy jaglanej na mus. Niestety. Dziś testowałam cafe latte wg kuchni pięciu przemian tutaj. Czyż nie wygląda pięknie?


Nie powiem, pachnie obłednie; cynamon, kardamon, kurkuma, pomarańcza, daktyle, cytryna... ale zamiast mleka kokosowego użyłam migdałowego i mało tego, że wyszły mi warstwy dwie, to lichy blender "zepsuł" dolną warstwę. W smaku - pięć gwiazdek, estetyka - minus pięć... Jak wymienię blender na thermomixa (wierzę, że pewnego dnia to nastąpi), na pewno wyjdzie mi takie, jak na zdjęciu.
Żeby nie było, że nic mi nie wyszło, sukcesem smakowym i estetycznym okazała się... czarna herbata z chorwackim miodem lawendowym, cytryną i ... imbirem. Idealna na te chłodne wieczory.



sobota, 25 października 2014

Taka terapia

Szydełko trzymam mało elegancko. Jak widelec. Ale szydełko jest jedno, a druty są dwa, i to według mnie jego wyższość nad drutami. Tak, wiem. Właśnie się naraziłam miłośnikom drutów. Ale żeby nie było, czasem też po nie sięgam. Jednak to szydełko jest narzędziem, którego używanie odciska się na mojej dłoni. Podobno antropolodzy sądowi na podstawie zwyrodnień kości denata potrafią ocenić, w jaki sposób denat tych zwyrodnień się dorobił. Więc ja będę miała ślady po szydełku. Szydełkuję dużo, wręcz namiętnie. Kiedyś to były czapki, szaliki, potem serwetki, bieżniki, ozdoby choinkowe, aniołki, gwiazdki, torba zrobiona w czasie wakacji u dziadków ze starej poduszki w podejrzanym kolorze, kominy, a w ostatnim czasie, odkąd na świecie pojawił się Mój Syn, wyspecjalizowałam się w tworzeniu maskotek. Ręcznie wykonane, pamiątkowe, zabawki "z duszą". Zabawki, o których mnie samej się nie śniło. Zabawki, które sama chciałabym mieć, dostać od kogoś ważnego. Więc robię je, potem rozdaję. Ale dopóki je tworzę, są moje. Chociaż przez te kilka wieczorów.






Mogę mieć bałagan w domu, na biurku stertę zaległości służbowych, ale zawsze muszę znaleźć czas na robótki. Chyba uzależniona jestem. Albo to tylko mój sposób na przetrwanie tego, co mnie otacza. W czym trwam, ale już niedługo. Wielokrotnie czułam, jak życie wymyka mi się z rąk, że nie mam wpływu na bieg wydarzeń. A tak bardzo chciałam go mieć. Opierałam się, zamiast popłynąć z prądem. Teraz płynę.
Artur Schopenhauer, niemiecki filozof, twierdził, że jednym z niewielu lekarstw na ból istnienia jest tworzenie i kontemplacja sztuki. Sztuka to zbyt szumne określenie tego, co tworzę nocami. Najważniejsze, że pomaga.
Wyszło mrocznie.
Ale każdy nowy zwierz to wyzwanie i dziecięca frajda.