czwartek, 17 grudnia 2015

Mistrz Beckett ma rację

Im więcej spraw na głowie, tym mocniejszego oderwania się od codzienności potrzebuję. Tak więc po zebraniu służbowym do wieczora, integracyjnym meczu siatkówki i 5-godzinnym szkoleniu z udzielania pierwszej pomocy zafundowalam sobie dwudniową muzyczną ucztę. Najpierw wybiła mnie w podłogę Luxtorpeda. Po pierwsze, był to chyba mój pierwszy koncert ciężkiej muzy, który przesiedziałam grzecznie na widowni (z przyczyn lokalowych, podobnie jak 3/4 publiki). Po drugie, absolutnie nie spodziewałam się, że usłyszę "44 dni", które niezmiennie mnie poruszają. Tak też było wtedy - nie mogłam ruszyć się z przejęcia i wzruszenia. Do tej pory nie spotkałam żadnego mężczyzny, który powiedziałby otwarcie, że stracił nienarodzone dziecko. A tu, byłam świadkiem wyznania na sali pełnej ludzi.
Kilka dni wcześniej przeczytałam książkę o... Niebie. I o nienarodzonych w Niebie.
Kiedyś Cię dotknę, nie miałam jeszcze tej możliwości.
Po trzecie, na scenie - pełen profesjonalizm i szczera sympatia dla widowni. Podziwiam!
Na zakończenie zimowego sezonu koncertowego - gwiazda światowego formatu: Florence + the Machine. Wspaniały był to występ. Piękny głos i niesamowita energia na scenie, niezapomniana oprawa wizualna i świecące baloniki przygotowane przez fanclub. Od Open'era nie przebywałam w takim tłumie i nie czułam się zbyt komfortowo. Jakże inne koncerty wybierałam w ostatnich latach. Ale udało mi się spełnić jedno marzenie. Bilet czekał na mnie od czerwca. Samuel Beckett powiedział kiedyś, że jesteśmy innymi ludźmi kiedy marzymy i kimś zupełnie innym, kiedy marzenie sie spełnia. Mistrz Beckett ma rację.

Brak komentarzy: