Różne śrubki sobie przykręcamy...
Oj, nie żałowałam sobie, oj nie. Dokręciłam sobie śrubkę na maxa i pyk. Skończyło się domowym szpitalem, antybiotykami (niestety) i padnięciem na twarz. Ale sama tego chciałam: koncert Comy, Masłowska w wersji teatralnej, regularne wieczorne nordic walking, pierwsze bieganie, do tego przeładowanie w pracy i... ciało zażądało odpoczynku, zaopiekowania się sobą i chwili dla siebie. Melisę mam pić i witaminki na nerwy. Ok, to mogę. W ramach domowego egoizmu zrobiłam girlandę z żołędzi. I jak?
czwartek, 3 grudnia 2015
Śrubki
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Piękne ujęcie pięknych żołędzi!
U mnie zawisły na jedynej wolnej i niestety najmniej nasłonecznionej ścianie. Choć mrok odbiera im dużo uroku, to i tak ilekroć spojrzę w ich kierunku, usta same układają się w uśmiech :)) Spowite w wieczorne światło nadają wnętrzu niesamowitej przytulności.
Terapia kolorem działa. Nawet na przekręcone gwinty śrubek ;) W ramach terapii proponuję jeszcze wymoczenie tyłka w wodach termalnych :)
P.S. Masłowskiej w wersji teatralnej zazdroszczę przeokrutnie. W ogóle teatru mi brak, oj brak ... ehhh ...
Prześlij komentarz