środa, 10 sierpnia 2016

Nie mogę się zatrzymać

- Robisz wreszcie to, na co masz siłę i ochotę - powiedziała do mnie Ola. 
Dziś rano rozpakowałam się po dwudniowym pielgrzymowaniu na Jasną Górę. Jutro rano pakuję się na nowo, tym razem na wschód. Jeżdżę tam jak do drugiego domu - już dziś Basia pytała, co zjadłabym jutro na kolację po kilkugodzinnej podróży... Tylko dlatego zawróciliśmy z B. ze szlaku. Bo poszliśmy razem. Kiedy okazało się, że muszę zabrać mojego podróżnika z sobą, pomyślałam, że to szaleństwo. Bez wózka, z pięciolatkiem, pieszo. Dzień pierwszy - 24km, na rozgrzewkę. Wariatka! Zapisałam nas. Ułoży się -pomyślałam. 
Tego samego dnia znalazł się wózek. W dniu wyjścia miałam tremę. Minęło tyle lat, odkąd ostatni raz wędrowałam do Częstochowy. Czy damy radę chociaż jeden dzień?
Szkoła samodzielności, którą przeszłam, sprawiła, że zapomniałam jak to jest, kiedy ktoś mi bezinteresownie pomaga. Za każdym razem, kiedy brakowało mi trzeciej ręki, żeby podać coś B. do wózka, przykryć go, podtrzymać przytulankę, pomocna dłoń niespodziewanie wyłaniała się z tłumu. Mimo że pchanie wózka nie było tak uciążliwe, jak się spodziewałam, było mi miło, kiedy "bracia i siostry" ze wspólnoty proponowali pomoc. Mimo pęcherzy na stopach i zakwasów gdzie się da, cieszę się i jestem wdzieczna, że dałam radę.
Przed nami ostatnia z planowanych wypraw. A może nie?

Brak komentarzy: