"Piątek - weekendu koniec i początek" - jak mawiał Marek Niedźwiedzki, rozpoczynając cotygodniowe notowanie Trójkowej Listy Przebojów. Piątek - wielkie "tak" dla luzu, relaksu i imprezowania. Tak było kilka lat temu. Teraz wraz z piątkiem przychodzi takie zmęczenie, że o 21 leżę wykończona w łóżku i czekam z niecierpliwością, aż B. przestanie mnie zagadywać i będę mogła zasnąć...
Ale to był tydzień! Tydzień smaczków. Zaczęło się od wielkiego wyciszenia w poniedziałek. A w ciszy pojawiła się radość. We wtorek przysypiałam rano nad stertą papierów po zarwanej nocy - coś się nie mogę ostatnio położyć wcześniej niż o 1.30... Żeby nie rozbić sobie nosa o biurko przy ewentualnej utracie świadomości, wzięłam do ręki ostatni nabytek. W sobotę, niby przez przypadek, bo wcale nie miałam jechać do tej księgarni, kupiłam książkę Marcina Jakimowicza "Pan Bóg? Uwielbiam!". 44 dobre wiadomości. O uzdrowieniach. O Bogu w działaniu. Już na pierwszej stronie oczy otworzyły mi się bardzo szeroko. Słyszałam podobne słowa na wrześniowej konferencji p. Marcina w Warszawie. Czytałam dalej. Jakiś czas temu, z braku czasu, odłożyłam na bok inną książkę. Zatrzymałam się w połowie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przeczytałam we wtorek myśli bardzo podobne do tych, które znalazłam w tej odłożonej książce. W nocy trafiłam na nagranie o uzdrowieniach, ale z uwagi na późną porę, odsłuchałam zaledwie pół godziny. W środę w każdej wolnej chwili sięgałam do "Pan Bóg? Uwielbiam!" Gdzieś w połowie natrafiłam na zapis DOKŁADNIE TEGO SAMEGO nagrania, którego słuchałam w nocy. Jakaś wiadomość? W czwartek miałam czytać dalej, ale zmieniłam zdanie i poszłam coś zjeść do Agatki. Opowiadałam jej o moich niesamowitych wakacjach.
W międzyczasie postanowiłam coś zrobić ze swoim zdrowiem - od miesiąca nie mogę dojść do ładu z krtanią. Umówiłam się na wizytę do specjalisty - o dziwo, wolny termin dostałam jeszcze przed pójściem do pracy. Ucieszyłam się, że załatwię dwie sprawy. Cóż, Ktoś zaplanował dla mnie ten dzień inaczej. Dostałam tydzień zwolnienia, na poratowanie głosu, i torbę leków na ogólne podniesienie kondycji... Okazało się, że mam wolny poranek. Uderzyłam do centrum handlowego, nadchodzi sezon urodzinkowy ;) Tam "weszłam" na Tomka z rodziną, znajomego z czasów liceum, przyjaciela domu. Co jakiś czas "wchodzimy" na siebie, na zakupach, czasem w pracy. Chwilę porozmawialiśmy i nagle zaproponował kawę. "Czemu nie," - pomyślałam, ostatni raz odwiedziłam ich jakieś 7 lat temu... Zeszło nam ze dwie godziny. Opowiadałam mu o ŚDM, o pielgrzymce, dlaczego jestem sama. Rozmawialiśmy o Czarnym Proteście, który wymyśliła nasza wspólna znajoma (!) i dlaczego jestem temu przeciwna. To była bardzo szczera rozmowa. Moja otwartość zachęciła go do podzielenia się bólem ostatnich dni. Zaskoczył mnie swoim wyznaniem. Nie zdarza mi się zbyt często, żeby ktoś opowiadał mi o swoich rozmowach z Bogiem. Opowiedziałam mu na koniec o książce, którą czytam. Od razu poszedł po nią do empiku... Dostanie ją sparaliżowany kolega. Na koniec zadzwonił jego telefon. Usłyszałam "Jak husaria" Luxtorpedy ;)