czwartek, 9 lutego 2017

La Isla

Życie zamknięte w walizce. 2 dni w podróży i wreszcie jesteśmy. Puerto del Carmen. Rzeczywiście księżycowo tu. Okna sypialni wychodzą na góry. Szare, piaszczyste, brunatne. Jest ciepło! Chłodny wiatr delikatnie chłodzi. Przemarznięte stopy ogrzewam na przyjemnie ciepłym piasku. Nad nami błękitne niebo. Ocean ma taki sam kolor. W zatoce błękit przechodzi w turkus. Zapomniałam, że słońce może aż tak parzyć skórę. Objechaliśmy  prawie całą wyspę samochodem, prawie, bo po zachodniej stronie wyspy nie ma wielu dróg. Na północy można zobaczyć Jardin del Cactus, Cueva de los Verdes, Jameos del Agua, Mirador del Rio - ogród pełen kaktusów z całego świata, podziemne jaskinie, taras widokowy, wychodzący ze zbocza góry, nad urwiskiem, z widokiem na wyspę La Graciosa. Centrum wyspy zajmują Montańas del Fuego, najbardziej niesamowity krajobraz jaki widziałam. Szczyty z zastygłej lawy, pokryte pyłami wulkanicznymi, kratery i kilometry kwadratowe grafitowej lawy, która zastygła i popękała od wahań temperatury, tworząc skalne gruzowisko. Księżycowa pustynia. Rosną tam drobne porosty. Jedyne żywe organizmy to niewielkie owady, żadne inne zwierzęta nie są w stanie przeżyć takich różnic temperatur. Jadąc na południe mijamy El Golfo i las Salinas. Docieramy do Playa Blanca i białych plaż. Wreszcie czas na kąpiel w oceanie. Jeszcze tylko przylądek Papagayo z plażami ukrytymi z małych zatokach i skaliste klify.
W miasteczkach jest zielono, dużo palm i kaktusów, krzaków obsypanych kolorowymi kwiatami. Jednak nikt nie sili się na utrzymanie trawników, wszędzie widać czarny wulkaniczny piasek. Gdyby nie rozbudowany system nawiadniania, nie rosłoby tu nic, oprócz drobnych porostów i niskich krzaczków.
Zapomniałam też, że tak bardzo można oderwać się od codzienności, zostawiając wszystko za sobą. Wszystko. To co zaprzątało moje myśli w ostatnim czasie, przyjaciół, znajomych. Po kilku dniach rysy ich twarzy zaczęły się zacierać w mojej pamięci.

Brak komentarzy: