Ogrody Botaniczne zachwyciły mnie bogactwem roślin od pierwszych chwil w Singapurze. W ciągu dwóch tygodni wracałam tam jeszcze trzykrotnie.
Baobaby w walentynkowy wieczór. Idealna atmosfera na romatyczny piknik pod gwiazdami. Jedyną niedogodność stanowią chmary komarów.
Foliage Garden, Botanic Gardens
Zacienione zakątki pomagają schronić się przed równikowym słońcem i odetchnąć, mimo że powietrze wcale nie jest chłodne, temperaturą przypomina raczej ogrzewanie w samochodzie ustawione na maksimum mocy.
Kolorowe ryby, z którymi można popływać w Adventure Cove.
Okazało się, że meduza nie należy do zachwycających stworzeń. B. stwierdził, że pływaja w jakimś zielonym glucie. Bez komentarza.
A real school of fish.
Manty też były obrzydliwe wg B. Do tego stopnia, że aż zasłaniał oczy.
W Zoo panuje klimat przyjazny najmłodszym. O wyznaczonych porach można osobiście nakarmić zwierzęta. Nam udało się nakarmić żyrafę, a potem, zamiast karmić słonie, musiałysmy nakarmić dzieci. Krokodyli nie musiałyśmy.
Za trzecim razem udało mi się dotrzeć z B. do Orchid Garden. Raj dla miłośników storczyków. Zrobilabym więcej zdjęć, ale byłam tak zmęczona upałem i przebytym dystansem, że resztę wrażeń muszę zachować w swej pamięci, bo niosąc syna na plecach a plecak na brzuchu, nie udało mi sie zrobic zbyt wielu zdjęć. A czas naglił, zmierzaliśmy na spotkanie z Chinatown.