Kolejny długi dzień za mną. Dziś bezkarnie upaprałam sie gliną po łokcie tocząc na kole pierwsze gliniane miseczki. Glinę zeskrobywałam także z okularów.
Czasem jestem totalnie zmęczona po pracy i wkurzam się, że przez cały dzień jestem na "suchym prowiancie", bo w okolicy tylko fastfudownie, żadnych wegetariańskich dań na wynos. A organizm domaga się ciepłej zupki, balsamu dla wygłodniałych, szarych komórek, nawodnienia, zmniejszonych obrotów. Na szczęście są termosy, słoiki i małe pudełeczka na przekąski i pseudo-obiad. Ale jak już dotrę do muzeum i ręce zajmą się gliną, biskwitem i szkliwami, następuje reset. Napięcia znikają, głowa się oczyszcza. I tylko wieczorem zasypiam po 20 razem z B...
A jak nie zasnę, rekonstruuję bursztynowe korale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz