wtorek, 20 czerwca 2017

Moje serce

Za chwilę wakacje. Ciepły oddech lata. Czerwone maki tańczące przy drodze w porannym słońcu. Światło prześwietlające ich delikatne płatki sprawia, że niemal świecą na tle soczystej zieleni łąk. Zapach siana. Wieczorne mgły zapowiadające piękną pogodę. Otulają bele siana, które znikają w mroku odchodzącego dnia. Chłód i cisza.

Odkrycie ostatnich dni: mam serce, o które powinnam dbać. Źródło życia. To, co noszę w sercu, rzutuje na to jak się czuję, zachowuję, co robię. Jeśli noszę smutek, tracę chęci do działania, jestem nieobecna, zamknięta w sobie. Źle się wtedy czuję.

Poświęcać sobie czas. Poznać siebie. Pokochać siebie. Kiedyś zagłębianie się w siebie traktowałam jako zbytek, marnowanie czasu, coś niepraktycznego, śmiesznego, oznakę słabości, bycie niepoważną, marzycielką, sentymentalną romantyczką. Coś, co nie daje efektów, a w codziennej gonitwie to skuteczność wydaje się ważna. Wydaje się.
Ważne jest to, jaka jestem. Tak naprawdę. Trudno mi czasem pogodzić się z moją wrażliwością, emocjonalną częścią mnie. Łatwiej przychodzi mi bycie “dziewczyną Bonda” - zaradną, skuteczną, wytrwałą, bez przywiązywania wagi do urody. Dlatego uciekam w działanie, upychając emocje po kieszeniach. Niestety, nie mam twarzy pokerzysty, wszystko po mnie widać…

Miałam w życiu czas, kiedy postanowiłam nie czuć. Nie kochać, nie tęsknić, nie cierpieć, żeby już przestało boleć. Zabarykadowałam się w swoim sercu. Chcąc się ratować, ukarałam się podświadomie. Kilka rzeczy ci nie wyszło, to ty już nie kochaj. Ok, przestało boleć, ale nie czułam radości życia: nie potrafiłam śmiać się z kawałów, kabarety przestały mnie śmieszyć, miałam kłopoty z głosem, nie mogłam śpiewać przez ściśnięte gardło. Na wiele lat przestałam nucić pod nosem ulubione piosenki. Wegetowałam dzień po dniu, próbując nadać jakiś sens temu, co się działo wokół mnie. Tylko czasem zastanawiałam się, czy jeszcze potrafię czuć...

Dzisiaj (przypadkowo?) natrafiłam na taki cytat:
Kochać w ogóle znaczy wystawić się na zranienie. Pokochaj cokolwiek, a twoje serce z pewnością odczuje ból, a może nawet zostanie złamane. Jeśli chcesz mieć pewność utrzymania serca w stanie nienaruszonym, nie wolno ci go ofiarować nikomu, nawet zwierzęciu. Otul je ostrożnie swoimi hobby i odrobina luksusu, unikaj wszelkich komplikacji, zamknij je bezpiecznie w szkatule lub trumnie własnego egoizmu. Ale w tej szkatule - bezpieczne, w ciemności, bez powietrza - ono się zmieni. Nie będzie złamane, nie, ono stanie się nie do złamania, nieprzystępne, zatwardziałe… Jedynym miejscem poza Niebem, gdzie możesz być doskonale zabezpieczony przed wszystkimi niebezpieczeństwami… miłości, jest Piekło. (C.S. Lewis, Cztery miłości, za John & Stasi Eldredge Urzekająca, Logos, str. 180)

To jest to, co sobie zrobiłam. Na szczęście On miał dla mnie inny plan. Otworzyć moje serce. Mimo barykady od środka. Mimo zamkniętych drzwi. Przyszedł do mojego lęku, poczucia bezsensu. Zabiegał o mnie, obsypywał prezentami, powoli, delikatnie. Rozkochiwał na nowo w sobie. Mówił do mnie poprzez wydarzenia, wyjazdy, ludzi wokół mnie, wspólnotę, książki podrzucane niby przypadkiem przez przyjaciół, ciepłe słowa, przytulenie, modlitwę bliskich. Kiedy zniknęła moja nieufność, zaczął opatrywać rany w moim sercu. Wiedziałam, że zmiana opatrunku nie będzie przyjemna. Czasem rany otwierały się na nowo. Ale nie ma innego sposobu, aby w ich miejscu pojawiły się blizny.

Od roku mogę śpiewać, przez większość dnia mruczę pod nosem różne piosenki, śmieję się, uśmiecham, urzekam. Jestem wdzięczna za wszystko, każdą łzę i każdy uśmiech. Wszystko ma swój czas.

  
 


Brak komentarzy: