Grudzień to zawsze dla mnie intensywny czas. W tym roku jakoś tak bez rozpędu, na uchodzącym powietrzu.
Od dawna wyczekiwane roraty i poranne pobudki dużo wcześniej niż zwykle. W tym roku spóźniamy się na śpiewanie godzinek, ale staramy się z B. jak możemy, żeby za dużo nie stracić. Imponuje mi obowiązkowość mojego syna - wieczorem pytam go, czy wstaje rano ze mną. Odpowiedź jest twierdząca. Rano oglądam jego walkę ze snem; wysiłek, żeby otworzyć oczy, które nie chcą się otworzyć... Zmaganie ze skarpetkami, które nie chcą współpracować. Kłopoty z koordynacją. Pośpiech.
Ciemność rozjaśniona migoczącym światłem świec i lampionów. Roratae caeli desuper... Jedyny czas w roku, kiedy śpiewamy po łacinie. Adwent - radosne oczekiwanie. Moje w tym roku jakieś puste. Może to niedobór snu, może ogólne zmęczenie po I półroczu, może brak słońca. Niechęć do papierologii, za którą z roku na rok coraz trudniej jest mi się zabrać. Samotność.
Wyróżnienie w przedszkolnym konkursie na najpiękniejszą ozdobę bożonarodzeniową. Kolędowanie w wykonaniu dzieci, B. poważnie recytujący zwrotkę wiersza. Co roku mam to samo - łzy same cisną się do oczu. Takie wyjątkowe, świąteczne, matczyne wzruszenie.
Świąteczne szaleństwo zakupowe w pełni. Wszystkie media bombardują mnie hasłami, które mają mnie przekonać, że moje święta będą nieudane bez kolejnych gadżetów, ozdób. Perfekcyjna pani domu ma wszystko pod kontrolą, jeśli nie - nie jest perfekcyjna...
Czekam i nie czekam na święta. Czekam na odpoczynek, który przyniesie mi ciszę i brak zajęć, które z kolei nie są dla mnie łatwe. B. pojedzie do ojca - skutki pewnych decyzji, które odczuwam boleśniej w każde święta. Każdy idzie do swojego pokoju. Najchętniej poszłabym na spacer, ale głupio tak spacerować samotnie w święta... Trudne jest dla mnie radosne oczekiwanie. Bardziej jest to we mnie decyzja woli.
Czasem te szarości rozświetlają wydarzenia, których nie jestem w
stanie przewidzieć. Prawdziwe prezenty. Nie spodziewałam się, że jeszcze
w tym roku będę nad morzem, i to w Estonii. Regularna sauna pomogła mi
się rozgrzać i rozluźnić. Stres związany z wyjazdem i tłumaczeniami
okazał się niepotrzebny. Za to wyjazd był mi potrzebny... Zupełnie obcy
język. Otwarci ludzie. Skandynawska zabudowa; drewniane domki ukryte
wśród sosen. Deszczowy dzień ciemny i ponury, przypominający zmierzch.
Bałtyk groźnie szumiący w oddali. Oślepiające słońce, przedzierające się
przez warstwę chmur. Zachód słońca na Łotwie - blady błękit
przechodzący w rozmytą cytrynową żółć i czarne zarysy drzew na
horyzoncie.
Poczucie wdzięczności zmienia perspektywę - mnogość wypełnia brak. Daje radość, spokój. Czułam się naprawdę obdarowana tym wyjazdem.
Dziś upiekłam pierniki. Jutro lukrowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz