Ciepły wieczór w stolicy.
W centrum tłumy ludzi. Weekend. Na pasach grupy ludzi liczne jak pielgrzymkowa grupa. Miejskie zapachy.
W ulicznym szumie nie słychać, jak rozmawiam sama ze sobą. Tłumaczę sobie rzeczywistość, sama siebie przekonuję. Mówię do siebie. Czasami mówię po angielsku, rzadziej po hiszpańsku. Kiedy nikt nie słyszy. Inna melodia języka, ton głosu.
Wracam z otwarcia wystawy '4x Sally' - synoptyczny portret Sally'ego Perela według F. Derschmidta i S. Leva. Niedawno przetłumaczyłam napisy do 2 z 8 wywiadów, z których 6 jest wyświetlanych na wystawie. Jeden człowiek, dwie osobowości, oprawca i ofiara w jednym ciele, Żyd i nazista. Opowiada o swoich przeżyciach z czasów wojny. Historie różnią się w zależności od tego, z którą osobowością rozmawiasz, w jakim języku i czy jesteś kobietą czy mężczyzną. Znajomość jezyka, w którym opowiadasz, determinuje to, co mówisz, ogranicza, kształtuje, walczysz ze składnią i uciekającymi słowami.
Ciekawe uczucie - oglądać anonimowo owoce swojej pracy, napisy do wywiadów wyświetlanych na dwóch przeciwległych ścianach. I nazwisko na liście osób zaangażowanych w projekt. Znalazłam się tam przypadkowo - zastąpiłam koleżankę, która wycofała się z tłumaczeń. Ja, zwyczajna nauczycielka.
Pospacerowałam Krakowskim Przedmieściem. Autobusem wróciłam do brata.
Chłód parku, świerszcze i cichnący zgiełk miasta wzdłuż cmentarza Powstańców Warszawy. Wolę wiejską ciszę.
piątek, 25 sierpnia 2017
Mówię do siebie
wtorek, 22 sierpnia 2017
Bliżej nieba
Trzeba zrobić coś dla siebie.
Więc robię kawę w kubku termicznym, do plecaka wkładam książkę, wodę, kilka 'krówek'.
Jadę do lasu. Zamiast w góry.
Najpierw szybki marsz przez rezerwat - ogromne świerki, szum wiatru w koronach drzew, cichy stukot dzięcioła ukrytego gdzieś wysoko. Cisza. Idę, staram się nie myśleć, tylko patrzeć, spostrzegać. Nie jest łatwo, myśli uciekają. Droga zaczyna piąć się pod górę. Mijam kilka czarnych żuków, krzaki jeżyn z niewielkimi owocami.
Już prawie na miejscu.
Wieża widokowa wysokości czteropiętrowego bloku w środku lasu. Wspinam się po schodach. Wiatr delikatnie kołysze drewnianą konstrukcją. Zaczyna bujać mocniej kiedy ktoś zaczyna zabiegać z góry.
Nareszcie na szczycie. Kawa, krówka, książka. Ponad koronami drzew. Siadam na drewnianym podeście.
Nie będę skakać, mimo tego co w mojej głowie.
Wieje, robi się chłodno, zakładam kaptur na głowę. Tak lepiej. Ciepła kawa.
Bliżej nieba czytam o bezwarunkowej miłości Boga do człowieka. Rahamim.
Moją samotność przerywają telefony od znajomych i przyjaciół... Rahamim.
Na wieżę wchodzą kolejne osoby, rodziny z dziećmi, robią pamiątkowe zdjęcia. Siedzę w kącie i rozmawiam przez telefon. Rozmowy cichną, kiedy odbieram telefon z Austrii i rozmawiam po angielsku. Poczułam się egzotycznie.
Spokojniej.
Lepiej.
środa, 16 sierpnia 2017
O czym marzysz?
sobota, 12 sierpnia 2017
Mi camino
Ja i B. Do Częstochowy.
Po 4 dniach narastającego skwaru, dziś powitała nas ulewa - sandały świetnie sprawdziły się w bosym wędrowaniu w strugach deszczu.
Noclegi w szkołach.
Na stopach pęcherze, opuchnięte łydki, zakwasy, asfaltówka podchodząca krwią.
Wspólnota.
Sama nie dałabym rady...
Ofiarne ręce pomagały mi pchać przyczepkę B. Przez ponad 100 km.
Rolnicy przerywają pracę, żeby nam pomachać.
Łzy w oczach mijanych osób, wzruszenie odbierające mowę.
Modlitwa we wspólnocie.
Podziękowania za świadectwo. Miłe słowa.
Zwątpienie, czy dobrze zrobiłam zabierając B. na pielgrzymkę.
Umierania ciąg dalszy.
Jakie dobro z tego wyniknie?
Po drodze mijamy kościół pod wezwaniem św. Jakuba.
Santiago y mi camino.
Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.
Jutro Częstochowa. Jasna Góra.
Koniec pielgrzymki
środa, 2 sierpnia 2017
Nowy porządek
Duszne wieczory.
Zapach maciejki unoszący się w powietrzu.
Słodkie ogrodowe lilie.
Świerszcze.
Samotne spacery - długie dystanse.
Przekraczanie siebie.
Krótkodystansowa ucieczka.
Motyle radośnie tańczące w blasku słońca.
Kwaśne jeżyny zerwane przy polnej drodze.
Cisza.
Nowy porządek dnia.
Zagłuszanie bezczynności.
Ciepłe słowa Małgosi - jesteś silna, świetnie dajesz sobie radę.
Co jakiś czas przychodzi myśl, żeby zabrać B. i wyjechać.
Byle daleko.
Na długo.
Daleko od narzekania, ciągłego niezadowolenia, lodu chłodzącego nie tylko drinki.