Kolejny dzień wita mnie coraz bardziej przenikliwym chłodem. Śpię w skarpetkach. W ciągu dnia prawa ręka marznie mi szybciej niż lewa. Ciało napina się i sztywnieje z zimna.
Pierwszy śnieg. Białe drobinki nieśmiało spadające z nieba. Małe, lodowe arcydzieła. Zachwycające swoją delikatnością i precyzją wykonania. Nie ma dwóch takich samych. Każdy projekt jest unikatowy, misternie utkany z kropelek wody, głebokomrożony.
Za moment rozpuszczą się, lądując na szarym asfalcie, chodniku, siwiejących włosach, okularach.
Małe tęsknoty.
Niedobór słońca i endorfin.
Ktoś mi zgasił światło.
Szukam włącznika.
Czarno-biały świat.
Zdętwiałam trochę.
Przygotuję termofor, lampion.
czwartek, 30 listopada 2017
Pierwszy
niedziela, 26 listopada 2017
Tryb domowy
Doglądanie pisania literek i sylab przez B., wspólne świąteczne "wypieki" z masy solnej i malowanie ich plakatówkami, czas na wieczorną pizzę, gra w unowocześnione statki.
Pisanie życzeń do Kazachstanu. Odkładane z dnia na dzień, ale mission accomplished.
Zamawianie stołu, krzeseł i fotela, koniecznie czerwonego.
Odbiór pierwszych mebli i wciąganie ich przez balkon na piętro - miałam moment zawahania, kiedy zaczynało brakować mi sił, żeby przeciągnąć pół kanapy przez barierkę na balkon. Na szczęście, udało się. A tu jeszcze ściany niepomalowane...
Porządki w fakturach, papierach, dokumentach. Sukcesywne przewożenie pierwszych partii kartonów, np. z płytami, których jeszcze nie rozpakowałam po przeprowadzce dokładnie 3 lata temu.
Trafiam na zapomniane rzeczy: przedmioty, zapiski...
Przywołują momenty, szczegóły, o których wolałabym nie pamiętać i wyrzuciłam je z pamięci. Chowam je z powrotem.
Do tego wezwanie i perspektywa środowego wyjazdu. Dalsze przywoływanie przeszłości. Poprawiam sobie humor myślą, że po wszystkim pójdę nad Wisłę i będę wspominać ciepły, słoneczny dzień pełen tańca i radości.
Nadchodzi gorący czas w pracy. W tym tygodniu będę się musiała rozpędzić, a wyhamuję dopiero przed świętami...
sobota, 18 listopada 2017
Podwójne życie
Na powierzchni. Pierwsze zamarzające mgły. Wieczorny powrót do domu przypomina brodzenie w mleku. Chłód i skrobanie szyb. Kostniejące palce.
Brązowy pies, potrącony przez jakiś samochód, leży na poboczu. Obok niego czeka mniejszy, biały kundel. Psi przyjaciel. Solidarność, trwanie, którego nam, ludziom brakuje. Zawsze ściska mi się serce.
Przez przypadek odebrany telefon. Rozmowa z osobą, z którą nie rozmawiałam od co najmniej 4 lat... Mimo spokojnego przebiegu i wymiany ogólników, zalała mnie fala emocji, bolesnych wspomnień i dawnego żalu pomieszanego z dziwną tęsknotą. Moje wyobrażenia znowu okazały się przejaskrawione, przesadzone, przesączone urazą, jadem złośliwości.
Wewnątrz. Uspokaja mnie czytanie, medytacja, modlitwa, kontemplacja...
Ogarnia mnie głód czytania, rozumienia,
poznawania. Więcej, więcej... kiedyś nie umiałam znaleźć czasu.
Czytam 'Beskidzkie rekolekcje' W. Półtawskiej. Zapis przyjaźni i duchowego kierownictwa ks. Karola Wojtyły z małżeństwem Półtawskich. Setki stron rozważań i kontemplacji wersetów Pisma Świętego. Setki stron modlitwy, historia budowania relacji z Bogiem. Jakże inna to lektura od moich dawnych 'czytadeł'. Odnajduję w niej moje przemyślenia, których do tej pory nie potrafiłam ubrać w słowa, zapis duchowej drogi, wzrostu, głębia rozważań. Inspirujące świadectwo.
Bogactwo myśli o Bogu.
'Bóg nie mieszka na powierzchni.' Tomas Halik
sobota, 11 listopada 2017
O pogodzie
Listopad. Szarość, wilgoć, chłód. Na szczęście nie tylko. Wczoraj słońce za wszelką cenę przedzierało się przez chmury. Blady błękit wyglądający przez pęknięcia w sinej szarości. Wiatr przeganiał kolejne warstwy chmur, przynosząc raz po raz przelotny deszcz. Jesienne tęcze. Znaki przymierza. W lesie świetliście. Ostatnie żółte liście świecą na gałęziach, a te, które przegrały walkę z bezlitosnym wiatrem, tworzą najpiękniejszy z dywanów, drżący przy najlżejszych podmuchach północnego chłodu. Nie potrafię nazwać kolorów, które wczoraj malowały się na niebie, widziałam szarość, błękit, światło w kolorze wanilii i dziesiątki ich odcieni w załamaniach chmur.
Las wydaje się cichy, ale jest pełen dźwięków. Szmer ostatnich liści spadających z drzew, plusk wody spływającej z młyńskiego koła, ponure i głuche skrzypnięcia wiekowych pni pod naporem wiatru, wreszcie orkan szumiący groźnie wśród nagich koron puszczy. Dzień, który zaczyna gasnąć wczesnym popołudniem.
Tuż obok klasztoru dostrzegam na drzewach zielone liście, do złudzenia przyminające kolorem wiosenną soczystość pierwszych, nieśmiałych listków.
czwartek, 9 listopada 2017
Krok po kroku
niedziela, 5 listopada 2017
Luźne myśli o radości
Dziś. Słoneczny dzień. Nie można zmarnować takiej pogody siedząc w domu. Mam obawy przed samodzielnymi wycieczkami do lasu, więc postanowiłam zabrać kogoś ze sobą. Jesienne liście, słońce, wieża w lesie, śpiwór do siedzenia, kawa w termosie, dwa kubki, dwie Princessy Zebry. Tyle mogłam dla niej zrobić. Pozwolić wygadać się. Byłyśmy tam 3 godziny… Zostawiła obiad na gazie.