sobota, 29 listopada 2014

szuflandia

Już prawie zadomowiliśmy się. Kartonowe pudła, torby i worki zostały opróżnione. Książki, ubrania i zabawki znalazły nowe miejsca. Obawiałam się, że nie uda mi się zmieścić wszystkiego, czego nie wyrzuciłam, w moim starym-nowym pokoju. Na ścianach zawisły ikony i moje haftowane obrazy. Mój nowy, kompaktowy, jednopokojowy dom. A ja myślami jeszcze jestem w tamtym domu. Tęsknię. Martwię się o psa. Nie wiem, co się z nim dzieje.
Kłopoty z koncentracją dają mi się we znaki. Zostawiam potrzebne dokumenty, zamyślona mijam sklepy, w których miałam zrobić zakupy, wracam. Czas ucieka, nie nadążam. Denerwuję się na siebie. Pędzę, biegnę. Wymagam, nie potrafię odpuścić. Może powinnam dać sobie więcej czasu?

Skończyłam i wysłałam zamówienia i prezenty. Zdążyłam.
I udało mi się przed wysyłką obfotografować Stasiowe owoce i warzywa - przysmaki dla jego nowego misia urodzinowego. Oto one.












Wszystko przemija. To co dobre i to, co złe. Nie sprzeciwiam się. akceptuję. Idę dalej.

Teraz czas na renifera.











niedziela, 23 listopada 2014

prezent-niespodzianka

Jeszcze pięć dni i zmieniamy adres. Ja i B. Nasze rzeczy, te potrzebne i te niepotrzebne. Tony książek, przypraw, foremek do pieczenia muffinek, talerzyków, filiżanek, kubeczków, butów, sukienek... Zostaje dom i pies. Już za nim tęsknię. Co zrobić z owczarkiem (po)niemieckim, typowo podwórkowym? Ex ma go zabrać do teściów, ale i tak się martwię, jak o dziecko, pierwszy raz wyjeżdżające na kolonie. kto się będzie z nim bawił piłką, drapał za uchem aż do uzyskania basowego pomruku, a co jeśli trafi na łańcuch... Nie mogę tak myśleć. Pakuję się chaotycznie, zajmuje mi to dużo czasu, a mam wrażenie, że stoję w miejscu. Nie zrobiłam zdjęć pożegnalnych moim drzewkom i krzaczkom, psu... chyba już nie zdążę.

Spaliśmy ostatnio na nowym miejscu i oto przyśnił mi się bardzo wyraźny sen. Często śnię, ale rzadko pamiętam o czym. A tu sen wyraźny, dość przyjemny. Ja. Słoneczny letni dzień. Wędruję po lesie, wychodzę z niego i jestem nad jeziorem otoczonym górami. Wędruję z grupą ludzi i z synem. Pada propozycja dalszej wspinaczki, ale stwierdzam przytomnie, że z wózkiem i trzylatkiem to chyba nienajlepszy pomysł i zostaję nad jeziorem. Kąpię się w nim. Jestem zrelaksowana i ciekawa nowych doznań. Potem zmiana scenerii. Czytam sms od znajomej, która lada dzień ma urodzić dziecko. To jeszcze nie ten moment. Czekamy dalej. Następne smsy od koleżanek z pracy: kolejne dwie właśnie dowiedziały się, ze zaszły w ciążę, potem jeszcze dwa, z których dowiaduję się o szczęśliwych narodzinach dwóch maluszków.
Senniki twierdzą, ze sen o ciąży to nowe plany i nadzieje, które dojrzewają i urzeczywistnią się. Natomiast sen o byciu otoczonym górami oznacza, ze jeszcze jest czas na wybrnięcie z trudnej sytuacji.

Już na jawie, dwa dni później dostaję sms od znajomej, która właśnie urodziła syna...

Czytam "Zorkownię" Agnieszki Kalugi.
Trudno o takiej książce powiedzieć, że jest fajna. Tematyka jest niefajna, jak niefajne bywa życie. Książka jest piękna, wzruszająca, intymna. Zaczęłam się zastanawiać, czy będzie miał mnie kto potrzymać za rękę, kiedy nadejdzie kres. Najbardziej dla mnie wzruszające momenty to odejście Gosi, mamy dwuletniej córeczki, która pisze do niej list pożegnalny, i odejście trzyletniego Mikołajka... Zapyta ktoś, po co w tym momencie życia czytać "dołujące" książki. Żeby nabrać dystansu, przypomnieć sobie, co jest ważne, wzmocnić kręgosłup.
Jeden fragment szczególnie pasuje teraz do mnie, bo często słyszę te słowa:

"Skądinąd każdorazowe "podziwiam cię" wprawia mnie w głęboki smutek. W podziwie przecież tak wiele zdziwienia, dziwności, tak wiele egzotyki. Spora też odległość."

Długo dojrzewałam do tej decyzji, długo wahałam się, rozpaczałam. Nie czuję się godna podziwu, bo tylko ja wiem, jaką cenę emocjonalną za to płacę. Wzięłam się wreszcie w garść i oto wyprowadzam się. Moja pierwsza wyprowadzka w nieznane. Ze stabilizacji w... no właśnie, w co? Jeszcze nigdy nie byłam tak pewna tego, ze nie wiem, co mnie czeka. Uwielbiam prezenty-niespodzianki. Może los szykuje dla mnie największą niespodziankę w moim dotychczasowym życiu?


środa, 19 listopada 2014

romantycznie

Zgrzyt skrzydeł kartonowego pudła, które musiałam odchylić, i jego szorstkość przyprawiły mnie o ciarki na plecach. Zakurzone książki brudzą ręce. Jeszcze trudniej dotykać kartonu. Już wszystko jasne. Przestałam się ukrywać. Teraz już działam jawnie. Wyjmuję z ukrycia czekające kartonowe pudła i wypełniam je książkami. Dzielę na te, które wędrują do pewnej piwnicy na przechowanie; miesiąc, dwa, rok, może dwa... czas pokaże. I na te,  które muszą być pod ręką w mojej tymczasowej szuflandii. Zapełniłam sześć, może siedem pudeł. Zatrzymałam się. Na dzisiaj dość. Otwieram kolejne szafki, pudełka, wyrzucam, żegnam się z teraźniejszością na wsi, pakuje. Rozgrzebałam pół pokoju. Reszta jutro. Jestem chaotyczna, zaczynam dużo rzeczy na raz, a potem kończę je symultanicznie. Domykam kilka spraw jednocześnie. Mam w głowie listę, co jeszcze do zrobienia, zanim zamknę za sobą drzwi. Czasu coraz mniej.





Misie mają nowy wyraz twarzy. Mimo całego zamieszania są zadowolone.

Jeszcze kubeczek dla Mojej Darling. Bo właśnie teraz jest pora sweterkowa. 23 listopada obchodzimy World Hello Day, czyli Światowy Dzień Życzliwości i Pozdrowień. W zeszłym roku podjęłam prywatne wyzwanie i zrobiłam zestaw sweterkowo-kubeczkowy na kiermasz charytatywny. Powspominajmy:




Wielka frajda tworzenia i ogromna radość z faktu, że mogłam komuś pomóc, bo wszystkie się sprzedały. Byłam z siebie dumna. To był czas mocy. Mam nadzieję, że moc jeszcze powróci.

sobota, 15 listopada 2014

piątek, 14 listopada 2014

lista

Po przekopaniu wszystkich szaf i wyrzuceniu połowy ich zawartości, przyszedł czas na nagrodę: nielimitowane szydełkowanie. Znajomi na fb podejrzewają u mnie stadium uzależnienia... Moje remedium na samotność.


Owieczka powstała na podstawie wzoru stokrotki klik



Kotka według wzoru Stuff The Body klik
Powstała jako towarzyszka dla Miaukusia, kota urodzinowego Antosia. Mam nadzieję, że przypadną sobie do gustu.

A jak kot, to i myszy.

Myszki zaprzęgowe zrobiłam według wzoru Uljany Semikrasy klik
B. zamówił mysiego Mikołaja, to ten bez czapki, czapka na razie pozostaje w teorii...
Teraz próbuję skończyć owoce i warzywa, zostały mi tylko śliwkowe ogonki i listki do przyszycia. Zdjęcia wkrótce.
Skończyliśmy z B. skubanie lawendy. Emilka uszyła dla nas piękne woreczki. Pachną ciepłym latem, wolnym czasem, wakacjami...


Przekopując się przez tony makulatury - dziś zarobiłam całe 6,72zł - znalazłam mały, przybrudzony segregatorek. A w nim...





Kto słuchał, ten wie;)
Dawno temu, w Mieście Mniejszym, w czasach kiedy nie było komórek, Internetu, a do atrakcji wieczoru należał wypad do piekarni po gorący chleb, w długie zimowe wieczory słuchało się radia... W sobotnie wieczory  słuchacze przenosili się w ekscytującą podróż po krainie wyobraźni, kreślonej słowami Adama Kołacińskiego, redaktora Radia Łódź. To chyba wtedy rozpoczęła się moja przygoda z muzyką. To właśnie na łódzkiej Liście Przebojów pierwszy raz usłyszałam Comę. Dzięki Liście zespół ten wypłynął na polski rynek muzyczny. Nigdy nie wybrałam się na Listę do Łodzi, chociaż miałam taką możliwość. Przez ostatnie lata emisji tej audycji mieszkałam jeden przystanek od Radiostacji... Sen nigdy się nie ziścił. Ale braliśmy z Bratem aktywny udział w Liście na odległość: dzwoniliśmy z pozdrowieniami i kilka razy mogliśmy się usłyszeć w radiu. Pisaliśmy również listy do Listy. Brat pisał też oryginalne opowiadania pod pseudonimem Tańczący z Radyjkiem; kilka z nich zostało odczytanych na antenie w serii "Makaron". Byliśmy z siebie tacy dumni.
Zaczęłam słuchać Listy Przebojów Radia Łódź w grudniu 1996 dzięki Kamili z marzenia do spełnienia Od tamtej pory notowaliśmy z Bratem skrzętnie wszystkie notowania przez blisko 2 lata. Potem notowałam tylko te piosenki, które przypadały mi do gustu, rysując przy tytułach strzałki, wskazujące awans lub spadek. Ostatni zapis mam z wiosny 2000 roku. Wtedy słuchałam już też LP Programu 3. Płyty CD były wtedy strasznie drogie, najtańszym nośnikiem były kasety. Głód muzycznych nowości rósł w miarę słuchania. Dlatego nagrywaliśmy piosenki z radia, często zagadane od połowy przez redaktora... Co to były za emocje! Istne polowanie na smaczne kąski! Do tej pory mam na strychu pudło z kasetami, oryginalnymi i "pirackimi". Jeszce do niego nie dotarłam, chociaż zastanawiałam się dziś, co z nimi zrobić. Cała grunge'owa dyskografia: Pearl Jam, Alice in Chains, Nirvana, Soundgarden, potem industrialne Nine Inch Nails i stara dobra Metallica. Moje dziurawe Martensy stoją w reklamówce obok kartonów z ciuszkami po B. Nie wyrzucę ich, przydają się do pogo na koncertach, mimo że są strasznie ciężkie. W tamtych czasach w Trójce od poniedziałku do piatku można było słuchać po południu Trójkowego Ekspresu, prowadzonego przez Pawła Kostrzewę. Tam słuchałam takie kąski jak  A Perfect Circle, Days of the New, "Fragile" Nine Inch Nails, Creed, Monster Magnet, Filter,, Live... i wiele innych, o których teraz już nawet nie pamiętam.

Jest wiele utworów o samotności, bólu, wyobcowaniu. Chyba najbardziej przenikliwy jest ten, "Hurt" Nine Inch Nails::


To dla mnie bardzo ważne, że tam, po drugiej stronie jest ktoś, kto poświęca mi swój czas i uwagę. Codziennie ktoś zagląda. Sprawdza. Mimo że się nie znamy, pewnie nigdy się nie spotkamy. Ale to tak, jakbyście trzymali mnie za rękę i słuchali tego, co chcę Wam powiedzieć. Akurat teraz. Jesteście. Dziękuję.
A na dobranoc piękna kołysankę zaśpiewa wam zmysłowa i pełna pasji Tori Amos z Maynardem.


wtorek, 11 listopada 2014

slow life

Czasami stać mnie na taki luksus. Nie zdarza się to często. W codziennej gonitwie wciąż brak czasu na drobne przyjemności. Takie tłumaczenie. Mało asertywności. A jak mawiała moja Motyliczka :* trzeba być dla siebie dobrym. W zasadzie powinnam powtarzać to jako: jestem dla siebie dobra. I popierać tę afirmację czynem na każdym kroku.
Nie byłam dla siebie ostatnio za dobra. Przykręcałam sobie śrubkę, aż się złamała. Za mało przyjemności, choć tych drobnych.
Dlatego korzystając z chwil rekonwalescencji chciwie łapię te momenty i magazynuję.
Przymierzając się do pakowania dobytku, znalazłam w szafce garnuszek do ubijania mlecznej pianki do kawy.  W związku z tym B. ma nowy ulubiony napój - kakao z pianką.
Jest czas na ciasto bananowe - przepis z cbeebies. Koktajl jagodowo-jogurtowy.Placuszki gryczano-lniane z kremem migdałowo-kokosowym. Marchewkowe serduszka - nowy przysmak B. I mnóstwo czasu na robótkowe zaległości.
















Miś dla Szymona, który niedługo pojawi się na świecie. Miś dla Stasia, a dla misia zestaw owoców i warzyw: gruszki, jabłuszka, śliwki, banan, brzoskwinia, ogórek, marchewka, pietruszka i dynia. Wszystko wymaga jeszcze wykończenia. Lubię szydełkować hurtowo i etapami. Najpierw zrobić wszystkie elementy, potem hurtowo zszywać, potem wykańczać wszystko na raz. Na zszycie czeka jeszcze biała owieczka, stylizowana na owieczki Nici, popularne kilka lat temu. A do zrobienia jeszcze kot i myszka dla Antosia oraz mysi zaprzęg Świętego Mikołaja i Rudolf dla B.
Nie mogę się doczekać!

sobota, 8 listopada 2014

w poszukiwaniu siebie

rok temu pogubiłam się tak bardzo, że musiałam się na nowo poszukać...
na nowo odnaleźć swoja przestrzeń: muzyczną, plastyczną, rękodzielniczą, domową

w podstawówce malowałam
w liceum grałam na gitarze, śpiewałam, szydełkowałam, szkicowałam
na studiach kochałam,czytałam, czytałam i napisałam sztukę teatralną
o przemocy, o czekaniu, o samotności, o niespełnieniu
efekt uboczny pracy magisterskiej o przemocy w teatrze współczesnym
potem przestałam grać na gitarze
zaczęłam haftować obrazy
potem spałam i dalej wyszywałam
potem kochałam,  karmiłam syna, szydełkowałam serwetki, obrusy, chusty zimowe, przewijałam, sprzątałam, prałam, gotowałam, płakałam...

filcowałam, szyłam torby,, filcowałam korale, bawiłam się młynkiem dziewiarskim, szyłam sutasz,
beading, krywulkowe breloczki, próbowałam tkactwa, ceramiki, misiowałam, misiuję

ale w tym wszystkim pogubiłam muzykę, która była dla mnie bardzo ważna
rok temu odkryłam, jak wiele brakowało, kiedy nie było muzyki
zapomniałam, jakie to uczucie, kiedy ciarki przebiegają ci po kręgosłupie, dźwięk przenika twoje ciało, wibruje, wypełnia cię, nie ma niczego, jest tylko muzyka, wszędzie
wróciłam do koncertów
w drodze na jeden z nich zaczęłam liczyć, ile już razy widziałam moich "idoli"
trochę tego było

Pearl Jam 3.07.14 Gdynia


Fismoll 10.10.14 Warszawa

Coma 19.07.14 Jarocin


ostatnio w głowie zaświtał wers
nie pamiętam, z której płyty, rzadko grany na koncertach
I'm open



he decides to dream...dream up a new self for himself

Eddie Vedder, 1996


więc wymyślam się na nowo
czasem w bezgranicznej bezsilnosci
czasem pełna sprawczości i determinacji
kobieta-torpeda
pełna mocy

to na dobranoc porcja radioaktywnej mocy











piątek, 7 listopada 2014

Zalety chorowania

Zaraza jest z nami już 3 tygodnie. W poniedziałek dopadła i mnie, więc teraz chorujemy z B. we dwoje. A więc gorączki, kaszle, katary, a także bóle brzucha, mdłości i brak apetytu. Oboje odchorowujemy obecną sytuację, stres, nerwy, wystawianie ogłoszeń o sprzedaży domu, przygotowania do przeprowadzki... Przedwczoraj zasnęłam z B. "w opakowaniu" - w ubraniach i makijażu.

Ale hola, hola! A zalety, dobre, jasne strony? Wysypianie się, niespieszne śniadanka, zielone smoothies, , ostatnie chwile pod tym adresem.


Mamy czas na pieczenie maślanych ciasteczek owsianych...





 I na malowanie dżungli palcami.


Między leniwym wypiekaniem ciastek i babraniem się w glutowatych farbach skubiemy lawendę. W tym roku lawenda na podwórku obrodziła niesamowicie i zakwitła tak obficie, jak lawenda śródziemnomorska. Zwykle było to kilka małych pęczków. W tym roku było to tak duże naręcze, że musiałam wspomóc się wielką chustą. To chyba tak na pożegnanie. Skubiemy więc pachnące kwiatostany. Będą nowe woreczki zapachowe do nowych szaf...

niedziela, 2 listopada 2014

Ulotność chwil

Czuję się, jakbym szukała swojego języka, pisząc tu. Szukam, szukam. To co wychodzi jest nieoswojone. Moje, a jakieś niemoje. To będę szukać dalej.

Ten tydzień upłynął pod hasłem wyjazdów służbowych. Czyli nie miałam czasu na robótki. Byłam na "branżowym" szkoleniu. Z doświadczenia wiem, że w mojej branży takie szkolenia są raczej nudne, żeby nie powiedzieć, że to strata czasu. Są gdzieś fundusze, mają się odbyć, bez względu na jakość. Dlatego jechałam te 120km z pewną niechęcią. Ale już na początku podróży zaczęłam nabierać przekonania, że to nie dzieje się przypadkowo, że jestem na właściwym miejscu, we właściwym czasie. Niechęć ustępowała oczekiwaniu, co jeszcze się wydarzy. Los stawia na naszej drodze różnych ludzi. W środę poznałam na mojej drodze osobę, z którą wiele mnie łączy, a jednak jesteśmy dość różne. Łączy nas sytuacja życiowa, rodzaj pracy, miłość do przyrody i zdrowego odżywiania się. Miałam więc z kim dzielić się wrażeniami tych dwóch dni.

Pierwszym zaskoczeniem był hotel. Mieszkam na wsi, na granicy dwóch województw, więc gdzież mi do takich luksusów, zwłaszcza, że do tej pory szkolenia, w których brałam udział, odbywały się w trochę innych warunkach.



Już ten widok z okna sprawił, że... no właśnie, zabrakło mi słów. Nie bywam w takim standardzie i w najbliższym czasie też nie będę. Dlatego chłonęłam te widoki i luksus jak gąbka:)
Wieczorem spacer po galerii i kąpiel na basenie hotelowym i jaccuzi.
A następnego dnia śniadanie królów. Deser królów. Obiad królów.





Żeby nie było, że tylko hotel zrobił na mnie wrażenie. Merytorycznie szkolenie było bardzo atrakcyjne. Momentami czułam, że układanka kliknęła, że mam tu być, bo te treści są dla mnie, w tym momencie życia. Poznałam wiele kierunków, w których mogę zawodowo podążyć. Poznałam ludzi z mojego środowiska, a teraz to nigdy nie wiadomo, jaka znajomość może się przydać, niestety.
Na takie szkolenia mogłabym jeździć co dwa tygodnie, bo to trochę daleko, byle regularnie:)

Potem nadeszło Halloween. Wigilia Wszystkich Świętych.
W związku z tym, że juz dwa tygodnie walczymy z angina ropną, postanowiłam objechać ekspresowo groby w piątek, a w weekend chorować dalej...
Udało mi się wyciągnąć na krótki spacer Kamilę z marzeniado.blogspot.com i jej Małą K. Chłód nas przegonił.





A jak Halloween, to i dynia.


I jeszcze śliwkowe crumble z kruszonką z płatków owsianych.


Potem nadszedł listopad.
Pierwszy wolny dzień od dawna. Pierwsze popołudnie w domu od kilku dni.
I chorowania ciąg dalszy. Inhalacje, lekarstwa, syropki, psikacze.

B. jest pasjonatem lisów. Lisie maskotki, lisie zabawy, lisia pościel. Ulubiony kolor? Pomarańczowy, oczywiście. Lisi szalik, pomarańczowa kurtka i paski na czapce. Więc jak zrobić lisa, jakiego jeszcze nie mamy? Z butelki plastikowej i masy klejowo-gazetowej.




Oto prawie gotowy lis B. Chwilowo jeszcze bez ogona.