niedziela, 18 stycznia 2015

Upór

Weekend w stolicy utwierdził mnie w przekonaniu, że to już nie te lata... Niby człowiek jeszcze młody, ale jak dwa wieczory z rzędu zarwie, to potem ze trzy musi odsypiać. Budzik codziennie dzwoni o 5.55 i nieubłaganie oznajmia początek nowego dnia, choć jeszcze pogrążonego w głebokiej ciemności, i dosłownie "w ciemno" mamy przyjąć, że to już dzień, a nie środek nocy. Ale organizmu nikt nie oszuka. Czuje, że to środek polarnej zimy, choć termometr mówi co innego, i najlepszym miejscem dla ciała jest ciepłe łóżeczko, wbrew temu, co mówi budzik.
Do tego gorący czas w pracy, podsumowania, zestawienia, plany na kolejne kwartały.
Kiedy nadchodzi pora  kolacji, kąpieli i czytania bajek, B. uparcie twierdzi, że to najlepszy czas na wszystko, oprócz wyżej wymienionych. Jest taki domowy żart, że B. powinien mieć na drugie imię Upór. Jak podrośnie, będzie miał obowiazkowe seanse filmu "Yes Man" ("Jestem na tak"). I tak codziennie toczę boje o zachowanie wieczornej rutyny, i codziennie odnoszę klęskę, czego skutkiem jest zaledwie chwilka na robótkowanie. Trudno mi  mi się z tym pogodzić. Więc podkradam minuty przeznaczone na nocny odpoczynek tak długo, dopóki ciało nie powie dość i wygra potyczkę z wolą tworzenia. I zdarza się, ze chodzę spać z kurami. I zdarza się, że zaniedbuję bloga:) Albo człowiek wyspany, albo spełniony. I żeby nie było, że jestem taka wyspana, tym zajmowałam się ostatnimi dniami i cieszyłam się miękkością bawełnianej włóczki, która jest najmilszą, z jaką do tej pory pracowałam. Jeszcze nie wykończona, do zszycia, przygotowuje się do wielkiej podróży na koniec świata dla małej V.



Brak komentarzy: