poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Filmowo

Jest za gorąco, żeby tworzyć, więc nadrabiam zaległości filmowe. Na pierwszy rzut poszły filmy o muzyce. Tak mi się jakoś same ułożyły, kiedy na chybił trafił wybierałam tytuły z odręcznie sporządzonej listy. Zaczęłam w niedzielę od "Whiplash", filmu o przesuwaniu własnych granic w chorobliwym dążeniu do perfekcji. Mimowolnie porównywałam swój trwający kilkanaście lat związek z muzykiem, który w przeciwieństwie do głównego bohatera, nie potrafił dokonać wyboru. Potem długo wyczekiwany obraz Nicka Cave'a "20,000 dni na Ziemi". Nie jestem jego wierną fanką, ale zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią oddać się swojej pasji no matter what i z takim szacunkiem traktują to, co robią. Potem "Immagine in Cornice" - zapis tygodniowej trasy koncertowej Pearl Jamu po Włoszech. Dziś przyszła kolej na "Still Alice"  z Julianne Moore. Na razie nie jestem gotowa na żadną refleksję. A teraz podsłuchuję koncert Eddiego Veddera "Water on the Road". W głębi duszy pozostaję wierna niespokojnemu duchowi, który stanowi przeciwwagę dla mnie poukładanej, zasadniczej, grzecznej i posłusznej. Ciągnie mnie do niego.
A zaczęte robótki czekają; szydełkowe trampki rozmiar 7 cm, śpiący bobasek dla Motylka, króliczy koszyk z KotToOn'a...
Niewiele przywiozłam pamiątek z Londynu. Może dlatego, że to był mój trzeci raz. Ale zdobyłam to:-)

Brak komentarzy: