niedziela, 4 października 2015

Chemia

W piątek znowu wybrałam się do kina. Tym razem na "Chemię" B. Prokopowicza. Po pierwsze, zaskoczyła mnie liczba młodych ludzi na sali kinowej. Sporo licealistów obojga płci, wiele par. Za dużo ludzi, jak dla mnie. Takie kino wolę oglądać anonimowo, wyalienowana, oderwana od tłumu.
Przypadło mi miejsce obok jakiejś pary, obok młodego chłopaka. Czułam zapach jego perfum. Wtedy uświadomiłam sobie, że dawno nie byłam w sytuacji, w której moglabym podelektować się męskim zapachem.
Znałam mniej więcej fabułę, bo przeczytałam kiedyś biografię Magdy Prokopowicz. Jednak w filmie było kilka scen, podczas których łzy po prostu same płynęły z oczu. Nikt w mojej rodzinie nie chorował raka, ale sceny te przypomniały mi momenty totalnej bezsilności i krzyki rozpaczy rozdzierające ciszę, których kiedyś doświadczyłam.
Rzadko chodzę do kina na takie filmy, bo przypominają mi o tym, o czym chcialabym zapomnieć.
Ale żeby nie było, że "Chemia" to dołujący obraz, wczoraj powstało coś pozytywnego. W jednej scenie główna bohaterka, idąc do szpitala na chemię lub badania, ma na sobie kolorową sukienkę i filcowe korale, turkusowe, fioletowe, landrynkowe. A to moja wersja tych filmowych.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

ja po przeczytaniu książki Magda,miłość i rak bardzo chcę zobaczyć ten film...

martyshkap pisze...

Myślę, że warto. Ujmujący, z poetyckim zakończeniem.